Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 17 września 2012

dobra współpraca na zdrowych zasadach.

ze swojej strony nie widzę problemu w współpracy z katolikami różnych tradycji. jeżeli ta współpraca ma wyjść na dobre Kościołom, lokalnej społeczności to należy unieść się ponad teologiczne podziały i zrobić coś pro publico bono. niemniej pamiętać należy, że stanowimy różne nurty chrześcijaństwa i mimo wspólnych działań, a może i przyjaźni reprezentujemy dwa oddzielne organizmy. 
piszę to w związku z inicjatywą "jeden Bóg, jedna wiara, jeden Kościół", która ostatnimi czasy zawiązała się w Niemczech wśród świeckich ewangelików i rzymskich katolików. znane postaci życia publicznego będące członkami obu tych Kościołów nawołują do zbliżenia i pojednania wiernych w obliczu zbliżającej się 500 rocznicy Reformacji.
nie mam nic przeciwko zbliżaniu się z chrześcijanami innych tradycji. wbrew temu, co rozpowszechniają niektórzy ludzie ze środowisk ewangelikalnych, traktujący wszystkich innych jako "niewierzących" nie widzę w tym niczego złego, a tym bardziej nie widzę zagrożenia dla swojej wiary i tożsamości wyznaniowej. jednak próba, nawet oddolna, tworzenia jednego organizmu budzi mój stanowczy sprzeciw. nie jesteśmy teologiczną jednością. nie wyobrażam sobie sytuacji, w której szeroko pojęci protestanci braliby czynny udział w nabożeństwach tradycji katolickiej, przyjmowali w ich trakcie Komunię, Wieczerzę, a może jeszcze uczestniczyli w obrzędach związanych z kultem obrazów, świętych czy relikwii.
nie wiem dokładnie na czym polega inicjatywa świeckich z Niemiec. chciałbym natomiast wiedzieć, w którym miejscu się ona zatrzyma i nie narazi na szwank wartości wyrosłych z Reformacji.

piątek, 14 września 2012

kasa kardynale, kasa...

główne zarzuty Rzymu wobec Reformacji były natury finansowej. wprowadzenie w życie tych zmian spowodowałoby drastyczne obniżenie dochodów kościoła katolickiego. nie dziwne zatem, że wystąpił on przeciw. odejście od relikwii, odpustów, "degradacja" duchownego z rangi "pośrednika" między Bogiem, a człowiekiem kosztowałyby ogromne pieniądze, a jak wiadomo w tamtych czasach (zy aby tylko w tamtych...) Watykan najbardziej pożądał pieniędzy.
jak zwykle chodziło i dalej chodzi o pieniądze.

nie mamy monopolu na wiarę

on nie jest wierzący, chodzi do jakiegoś zboru. tak jego matka mówi. sąsiadki rodziców rozmawiały na mój temat. wychodziłem z windy, to usłyszałem. na mój widok trochę zmieszanie (ale kompletnie nie wstrząśnięte) przerwały rozmowę i zamaszystym krokiem pomaszerowały na górę, jakby nic się nie stało. w końcu to one obgadywały, a nie je obgadywano. czyli rzeczywiście nic się nie stało.
powinienem się poczuć dotknięty, obrażony? nie wiem, może tak, w końcu to wielka niegodziwość nazywać kogoś niewierzącym tylko dlatego, ze nie chodzi do mojego kościoła, a do innego.
ale zaraz, zaraz. przecież one są dokładnie takie same jak my. mówią dokładnie takie same rzeczy jak my. dla nas, ewangelicznych chrześcijan, niewierzący to wszyscy nie z naszego podwórka. ileż to razy słyszeliśmy "urodziłam się w wierzącej rodzinie" (swoją drogą niezłe masło maślane), ewentualnie "poznałam świetnego chłopaka, kto wie, może nawet coś z tego będzie. to wspaniale, wierzący? nie, katolik". znajome? nawet jeśli nie chcesz się przyznać, to pewnie znajome.
ogłoszenie z ostatniego zborownika "sprzedam działki budowlane (...) sąsiedztwo to osoby wierzące z KZ Bielsko-Biała". może zmienimy treść? "sąsiedztwo to niewierzący ze Starokatolickiego Kościoła Mariawitów". tym razem też brzmi fajnie?