Łączna liczba wyświetleń

środa, 30 października 2013

Każdy monopol prowadzi do zła.

wiele radykalnych, ewangelicznych grup wyznaniowych charakteryzuje się jedną, wspólną cechą. niezależnie od położenia geograficznego, kultury w której jej członkowie wyrośli. grupy te są wręcz przerażone faktem, że gdzieś jeszcze są ludzie nie bądący chrzesćijanami. tu należy się pewne wyjaśnienie. pod pojęciem "chrześcijaństwo" rozumieją one wyłącznie to, co same propagują. to tak jakby za samolot uznano jedynie dwupłatowiec z odkrytą kabiną, stałym podwoziem, napędzany silnikiem gwiazdowym. w takiej sytuacji dolnopłat z zakrytą kabiną, chowanym podwoziem i napędem rzędowym nagle "przestaje" być samolotem. staje się bliżej nieokreśloną maszyną, być może posiadającą jakieś cechy samolotu, ale na pewno "nie ma prawa" używać tej nazwy. na tym technicznym przykładzie postarałem się choć trochę przedstawić absurd takiego stawiania sprawy. samolot to samolot, niezależnie co o tym myśli grupka fanatyków.
fakt, że nie wszyscy są jeszcze chrześcijanami w ich jedynie słusznej wersji, uważają za swoją osobistą porażkę oraz za dowód "niewłaściwego" głoszenia przez nich ewangelii, ewentualnie czytelny dowód na działalność diabła. jak widzą, że pomimo ich usilnych starań ktoś jeszcze uparcie tkwi w swoim dotychczasowym wyznaniu, zachowują się jakby cierpieli. jakby ta osoba zadawała im realny, fizyczny ból.
mają oni, przynajmniej w mojej opinii, bardzo poważny problem. polega on na nierozumieniu pojęcia wolnej woli. wcale się nie zdziwię jeśli taki zwrot w ogóle nie występuje w ich słowniku. czytają w Ewangelii "idźcie na cały świat i czyńcie uczniami wszystkie narody". i to robią. fakt,ze nie wszyscy pragną być na siłę uszczęsliwiani w ten sposób nie ma dla nich żadnego znaczenia. oni mają misję i muszą ją wykonać. myślę, że rozumują oni w nieco inny sposób niż powinni. w cytowanym fragmencie chodzi przecież o niewierzących. w czasie, gdy Jezus pełnił swoją misję na ziemi, wierzących można było policzyć pewnie na palcach rąk i nóg wszystkich apostołów i stąd te słowa Jezusa "idźcie i nauczajcie". wtedy dosłownie każdy był celem ewangelizacji i takie zachowanie miało sens. dzisiaj, w konsekwencji traktowania "swojej" wersji chrześcijaństwa, jako tej "jedynie słusznej" również niemal każdy staje się celem ewangelizacji.piszę "niemal każdy", gdyż ilość ewangelicznych chrześcijan w Polsce oscyluje pewnie wokół ilości kibiców na szlagierze piłkarskiej ekstraklasy Lech Poznań - Legia Warszawa. czyli jest to liczba naprawdę niewielka. taka postawa nie będzie rzecz jasna mile widziana w kraju, gdzie zdecydowana większość mieszkańców należy jednak do któregoś z nurtów chrześcijaństwa.
oczywiście są też ateiści, agnostycy, wyznawcy innych niż chrześcijaństwo religii. także tacy, którzy swoją dotychczasową religię z tych czy innych przyczyn porzucili. oni oczywiście mogą, a nawet powinni być celem ewangelizacji, ale jak już wspomniałem, ewangeliczni chrześcijanie mają tę wadę, że wszystkich nie ze swojej "stajni" traktują jak "niewierzących". i dzięki temu wszyscy mogą stać się celem ich ewangalizacji. zresztą praktyka nazywania innych "niewierzącymi" przez polskich ewanglikalnych jest tak powszechna jak amfetamina w polskich akademikach. ktoś składa świadectwo "przyszedłem na świat w wierzącej rodzinie". następnie na kazalnicę wychodzi kolejna osoba "urodziłam się w katolickim/prawosławnym domu". dla wielu brzmi to pewnie jak żelazem po szkle, ale zapewniam, że dla środowisk ewangelikalnych jest to jak najbardziej słuszne określenie. parę miesiecy temu w moim piśmie zborowym (wspominałem o tym, w którymś z poprzednich wpisów) zobaczyłem notkę o sprzedaży, gdzieś w Polsce działki budowlanej. wszystko byłoby w porządku, gdyby nie dopisek "sąsaiadami są wierzący ze zboru Kościoła Chrześcijan Baptystów". pomyślałem sobie jak fajnie by zabrzmiał dopisek o nieco innej treści "sąsiedztwo stanowią niewierzący ze Starokatolickiego Kościoła Mariawitów". coś mi mówi, że niektórzy byliby do tego zdolni. oczywiście zdaję sobie sprawę, że wiele środowisk rzymskich mówi dokładnie tak samo o protestantach, ale czy to powód, by zachowywać się w ten sam sposób?
ewangelikalni tłumaczą taką postawę nowotestamentową zasadą ?najpierw wiara, potem chrzest". znów musimy się odwołać do tamtych czasów. Jezusa głoszono ludziom, którzy byli w stanie zrozumieć, co się do nich mówi. to mogły być nawet ośmio czy dziesięciolatki, byle tylko wiedziały, o co chodzi w przesłaniu Ewangelii. siłą rzeczy osoby te musiały się najpierw nawrócić, a dopiero potem ochrzciły. klasycznym przykładem jest tu opowieść o eucnuchu i Filipie, niw wykluczam jednak, że można przyjąć chrxest bez wyznania wiary i mimo wszystko będzie on ważny właśnie przez wiarę osoby lub osób pragnących ochrzcić niemowlaka. rzecz jasna, chrzest ten wymagałby potwierdzenia, konfirmacji w wieku najlepiej kilkunastu lay, co dawałoby pełnoprawne członkostwo w Kościele. w tym momencie widzę już jak ewangelikalni patrzą na mnie wilkiem, gdyż to bardzo katolickie (przejęte później przez ewangelików) podejście. co ja na to poradzę, że uważam je za słuszne? czy mam byc bezmyślnym robotem, z góry odrzucającym wszystko, co ma choć minimalne katolickie konotacje? nie zapominajmy również, że na świecie istnieją Kościoły ewanglikalne akceptujące chrzest dzieci. o tym polscy ewangelikalni zdają się zapominać. 
już słyszę argument moich obecnych współwyznawców, że my praktycznie robimy to samo. tylko, że powiedzmy w wieku lat kilkunastu przygotowujemy do chrztu, chrzcimy i w ten sposób zapewniamy pełnoprawne członkostwo w Kościele. a czy ja mam coś przeciw temu? nie mam. chcę jedynie zaznaczyć, że akceptuję obie formy postępowania. natomiast co do osoby w wieku świadomym nie mam żadnych wątpliwości. najpierw nawrócenie, potem chrzest. oczywiście nie każde wyznanie wiary będzie wiarygodne, ale od tego są pewne procedury, które mogą zweryfikować postawę danego katechumena.
moje dziecko samo podejmie decyzję co do swojego chrztu. nie znaczy to, że odmawiam innym prawa do ochrzczenia swojego dziecka. nie będę takiego chrztu negował, co jest normą w moim środowisku. będę się jednak domagał powtórnego chrztu w sytuacji, gdy osoba ochrzczona w niemowlęctwie odejdzie od chrzescijaństwa, a następnie nawróci się na nowo. dla mnie jest to konwertyta na chrześcijaństwo i jako taki podlega takiej samej procedurze jak wszyscy inni. jakże różnię się od innych ewangelikalnych, którzy negują chrzest niemowląt w każdej sytuacji i domagają się jego powtórki w każdym przypadku pod rygorem niedostępności zbawienia (jakby mieli prawo decydować, kto będzie, a kto nie będzie zbawiony)
w mojej ocenie każdy radykalizm prędzej czy później prowadzi do zła. fizycznego lub moralnego. do wykluczenia ze wspólnoty wszystkich, którzy nie chcą lub nie czują potrzeby bycia tak radykalnym. dzieli świat na dwie części dobrą (my) i złą (cała reszta).
o tym jak bardzo radykalizm może być niebezpieczny, można zrozumieć przedstawiając hipotetyczną, choć wcale nie niemożliwą sytuację, wyobraźmy sobie miasteczko, w którym jest cerkiew, kościół rzymski, reformowany, mariawicki i jakiś ewangelikalny. i synagoga. i meczet. i wszyscy żyją w zgodie i przyjaźni. w dzisiejszych czasach niepokojów religijnych taki obrazek byłby spełnieniem marzeń o szczęśliwym świecie. jednak nie dla wszysktich. nie dla ewangelikalnych, którzy, jestem tego pewien, postawiliby sobie za cel "nawrócenie" wszystkich mieszkańców na swoją wersję chrześcijaństwa. w ich odczuciu miejska wielokulturowość i wieloreligijność jest niczym innym jak dowodem na działania diabła. w końcu to diabłu zależy na wielości, na tym, by ludzie myśleli, że Boga można czcić na wiele różnych sposobów, a obecność innych religii wcale nie musi być zagrożeniem. będą w swoim mniemaniu prowadzić ewangelizację, ale tak naprawdę będą ludziom "sprzedawać" swoją wersję Boga, przekonywać, że tylko "ich" Bóg jest tym jedynym, prawdziwym. wszelka porażka będzie tłumaczona działalnością demonów, które "trzymają w szponach" to miasteczko. będą wierzyć, że prowadzą strategiczną walkę duchową na którymś tam niebiańskim poziomie. i że są już blisko zwycięstwa.
wiem, że nie tylko ewangelikalni chrześcijanie dążą do monopolu wyznaniowego. ale ich działanie w tym kierunku jest bardzo widoczne. a żaden monopol nie jest dobry. przynosi jedynie samo zło.

poniedziałek, 28 października 2013

Są rzeczy, których nie rozumiem.

w moim zborze występuje rzecz uwierająca mnie tak mocno, że całym sobą jestem przeciw niej. nie jst to cecha każdego Kościoła, gdyż KZ daje swoim zborom dużą (czasem zbyt dużą, ale to temat na inną opowieść) autonomię. zwyczaj, który mam na myśli jest dla mnie dodatkowo całkowicie niezrozumiały.

przed każdą Wieczerzą pastor mówi "w tradycji naszego zboru jest, że do Wieczerzy Pańskiej przystępują osoby, które ochrzciły się w wieku świadomym" (cyt z pamięci). tym samym mój zbór z miejsca eliminuje bardzo wielu zacnych, porządnych, oddanych Chrystusowi chrześcijan tylko dlatego, że Kościół w którym akurat oni wyrośli, praktykuje chrzest niemowląt.
ja także uważam, że chrzest jest tak ważną i istotną decyzją w życiu, że podjąć ją może wyłącznie osoba, która rozumie o co w tym wszystkim chodzi, co to znaczy i jakie ma to znaczenie dla jej życia. jednak absolutnie nie wykluczałbym z Wieczerzy osób, które szczerze i autentycznie wierzą w Chrystusa, nie na zasadzie tradycji, a własnego wyboru. chrześcijaninem jest się bowiem nie poprzez chrzest, a poprzez indywidualne dotknięcie Boga, powodujące trwałą zmianę w życiu człowieka. zmianę polegającą na patrzeniu na świat nie przez własną, a przez Bożą perspektywę. owszem, dla osoby, że się tak wyrażę spoza "środowiska" chrzest jest niezbędnym potwierdzeniem nowootrzymanej wiary w Jezusa, natomiast dla kogoś już ochrzczonego w którymś z historycznych Kościołów jest to czynność zbędna, nie mająca żadnego znaczenia. fakt, że nastąpiła ona niemal zaraz po narodzinach nie powoduje jej nieważności. chrzest w imię Ojca, Syna i Ducha Św jest ważny niezależnie od okoliczności w których się dokonał. dlatego stoję również na stanowisku niepowtarzalności chrztu, stanowisku obcym mojemu obecnemu Kościołowi.
poza tymi dwoma rzeczami boli mnie jeszcze nieuczestniczenie mojego zboru w warszawskim Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan. to też decyzja indywidulna, gdyż w innych miastach zbory KZ uczestniczą w tej ekumenicznej uroczystości. wielka szkoda, gdyż przez to warszawska społeczność zamyka się na możliwość kontaktu z innymi, również będącymi w ogromnej mniejszości Kościołami. jest to zapewne podyktowane ogromną niechęcią mojego środowiska do kontaktów ekumenicznych, niechęcią przyznam całkowicie dla mnie niezrozumiałą. ale to układa się w pewną całość. jak tu brać udział w takim Tygodniu, skoro duchowni Kościołów historycznych uczestniczący w nabożeństwie, nie mieliby prawa przystąpić do Wieczerzy. czyli brak mojego zboru w obchodach Tygodnia to tylko logiczna konsekwencja tego stanowiska. mam przyjaciół w kilku Kościołach, mogę razem z nimi wspólnie świętować ten czas. ale niestety nie w swoim zborze.
szkoda.