Łączna liczba wyświetleń

sobota, 30 marca 2013

znów nie obchodzimy Wielkiej Nocy

Jutro Wielkanoc, niedziela Zmartwychwstania. największe święto dla chrześcijan. jednak aby na pewno? żyjemy przecież w bardzo dziwnym miejscu, w kraju Polską zwanym. jest ono tak niesamowite, że bardzo często cudzoziemcy przybywający do nas z bardziej cywilizowanych rejonów mogą mieć wątpliwości, czy aby nie sprzedano im biletu na Marsa. 
otóż w Polsce Wielkanoc i w ogóle wsztstkie święta chrześcijańskie są wyłącznie katolickie. rzymskokatolickie, by być dokładnym. przecież w naszych realiach katolickie znaczy rzymskie.
od pewnego czasu nauczono się już wprawdzie, że prawosławni świętują 2 tygodnie później, ale protestanci w świadomości społecznej dalej nie istnieją. są tylko katolicy. od ponad tygodnia czytamy "już za tydzień Wielkanoc, największe święto dla katolików", "za tydzień katolicy w całym kraju będą świętować Wielkanoc".
wiem, powtarzam się. co roku, a właściwie dwa razy w roku piszę dokładnie to samo. że święta nie są wyłącznie katolickie, że my jako protestanci też istniejemy. ale w tym roku zdobyłem niespodziewanego sojusznika. w dzisiejszej gazecie wyborczej Jan Turnau, znany publicysta katolicki, a jednocześnie wielki przyjaciół wielu Kościołów protestanckich stwierdził, że wściekle narzeka na upartą gadkę szmatkę mediów, że dziś (tylko) święto katolickie. . w swoim felietonie wymienia nawet słowo "protestanci". bo jak twierdzi "jest Kościołów chrześcijańskich wiele!". 
może w przyszłym roku ktoś wreszcie napisze, że katolicy śwętują wspólnie z protestantami. bardzo chciałbym w to wierzyć. tego sobie i wam życzę.

piątek, 15 marca 2013

co wtedy zrobimy?

to bardzo trudny czas dla polskiego himalaizmu. wielki sukces i jeszcze większa tragedia.  jakie wnioski możemy wyciągnąć my, chrześcijanie z tego, co wydarzyło się na Falchan Kangri? oni dla pierwszego w historii zimowego wejścia gotowi byli poświęcić życie. i rzeczywiście je poświęcili. teraz szykuje się kolejna ryzykowna wyprawa, celem odnalezienia ciał zmarłych himalaistów. ona także może zakończyć się czyjąś śmiercią, mimo wszystko pójdą tam.

i tu dochodzimy do sedna sprawy. oni są gotowi zginąć, by być pierwszymi, którzy weszli zimą na szczyt. co my, jako chrześcijanie jesteśmy w stanie uczynić, by zanieść Chrystusa tym, którzy Go nie znają? czy postawimy nasze życie na szali? czy może jednak stwierdzimy, że warto nasze życie zachować i nie pchać się tam, gdzie można je stracić?
takie mnie naszły pytania i rozterki po tym, co wydarzyło się w Hindukuszu. a o to pytam również siebie. bo tak łatwo mówić o oddaniu życia dla Jezusa. a jak przyjdzie co do czego...

Firma dla wyzysku

miło widzieć jak wielu naszych neoliberalnych herosów dostaje orgazmu na wizji, nie mogąc się nacieszyć z faktu, jaki to Polacy zaradny i przedsięorczy naród, niczym pionierzy przybijający w XVII w do wybrzeży Ameryki Północnej. nie mogą się nachwalić,  że w Polsce mamy tak ogromną ilość firm. podobno ich ilość stawia nas w czołówce ue.
nie zauważają tylko jednego, drobnego faktu. ponad połowa owych "firm" to jednoosobowe działalności gospodarcze zarejestrowane na życzenie pracodawcy, który nie chce ponosić żadnych kosztów zatrudnienia i woli wszystko zwalić na pracownika. wybór jest niezwykle prosty. albo zakładasz działalność gospodarczą, albo nie dostajesz roboty. w wielu miejscach na prowicji ludzie zwyczajnie nie mają wyboru. wtedy taki bandyta (zwany dla kamuflażu "pracodawcą") nie zatrudnia, a jedynie daje zlecenia, z których to potem zleceń pracownik ma się sam rozliczyć z urzędem podatkowym, zusem czy inną tego typu instytucją.
zadziwiający jest fakt, że państwo polskie zamiast takeiego bandziora tępić na każdym kroku, ułatwia mu życie jak tylko może, twierdząc, że robi to "dla dobra wspólnego".
znam bardzo wielu takich "przedsiębiorców". hydraulik w spółdzielni mieszkaniowej, kierowca w firmie transportowej, telemarketer, przedstawiciel handlowy, pracownik produkcji, nawet pracownik agencji ochorny. to ciężko pracujący, okradani na każdym kroku ludzie. nie żadni "przedsiębiorcy". ale tego nasi neoliberalni herosi zdają się nie dostrzegać. po co zakłócać sobie obraz rzeczami, które przecież "nie istnieją".

wtorek, 5 marca 2013

oblężona twierdza

jestem członkiem Kościoła uważającego sie za Kościół ewangeliczny. wierzę, że trafiłem tu, bo taka była wola Boga względem mojego życia. wiem też, że przynajmniej na razie jest to miejsce dla mnie. gdyby pewnego dnia coś się zmieniło, niewątpliwie bym to odczuł.
nie wszystko jednak, co się w moim Kościele dzieje zyskuje moją akceptację. z jednej strony to chyba pozytywne zjawisko. nie trzeba przecież bezkrytycznie akceptować wszystkiego, co się widzi i słyszy. z drugiej zaś strony, zjawisko, że są rzeczy budzące niepokój nie jest tym, czym można się chwalić.
zauważam, że w Kościołach naszego typu występuje zamykanie się na innych chrześcijan, tych uważanych przez nas za "niepełnowartościowych". bo nie wierzą tak jak my. oczywiście nie jesteśmy jedynym nurtem, który w ten sposób postępuje, ale czy to jest wytłumaczenie?
ktoś powie, że powinniśmy się izolować od katolików, prawosławnych. bo inna teologia, inne rozumienie i interepretacja Biblii, inne podejście do bardzo wielu spraw. o ile mogę się z pewnym wahaniem zgodzić, że kontaktyz katolikami czy prawosławnymi powinny być bardzie oficjalne i kurtuazyjne, o tyle niechętny stosunek do innych protestantów już mnie dziwi. chodzi szczególnie o stosunek do tradycyjnych ewangelików. a cóż oni takiego robią, że zasługują na takie traktowanie? chrzczą dzieci, do swoich duchownych mówią "ksiądz", mają bardziej stonowane nabożeństwa. i to ma być powód takiego, a nie innego ich traktowania? to troche niepoważne. przecież wszyscy jesteśmy protestantami. choć w tej kwestii już od kilkunastu osób osób słyszałem, że nie jako zielonoświątkowcy nie jesteśmy protestantami. osoby te uważają, że tworzymy czwarty (a wg niektórych nawet piąty) nurt chrześcijaństwa. jednak nie możemy zapomnieć, że człowiek od którego tak naprawdę zaczęło się pentakostalne przebudzenie był metodystą. choćby z tego tylko powodu do tradycyjnych ewangelików należy mieć pozytywny stosunek.
rozumiem także argumenty osób trochę negatywnie. w wielu przypadkach osoby doznające chrztu w Duchu Św. zostają usunięte ze swoich dotychczasowych Kościołów. ewangelicka rodzina nie zawsze akceptuje zmianę wyznania. są przypadki, gdy osoba zostająca zielonoświątkowcem zostaje potraktowana jak apostata z ewangelicyzmu. to rzeczywiście niemiłe zdarzenia, które należy ocenić jednoznacznie negatywnie. ale czy mają one być powodem całościowej złej opinii o naszych ewangelickich współbraciach? a czy sami nie jesteśmy bez winy? czy dopuszczanie w naszych zborach do Stołu Pańskiego jedynie osób ochrzczonych w wieku świadomym nie stawia w kłopotliwej sytuacji wielu szczerze wierzących, nawróconych metodystów, reformowanych czy luteran? nieżyjący już niestety znany kalwiński duchowny Lech Tranda, wspominał jak to będąc studentem ChATu, przebywał w Hajnówce w zborze baptystycznym. zżył się z tymi ludźmi, polubił się z wieloma. wszystko było w porządku do czasu nabożeństwa z Wieczerzą Pańską. wtedy dowiedział się, że jest nieochrzczony. nie muszę chyba dodawać, że ta "przygoda" na długo nastawiła go negatywnie do naszego środowiska.
przyznaję, że trudno mi się słucha "my wierzący, a oni ze świata", czyli "my nawróceni, a oni niewierzcy". wiem, podobne sformuowania są zawarte w listach Nowego Testamentu, ale wtedy one miał uzasadnienie. dziś nie mają. cytując klasyka polskiej polityki mogę jedynie zawołać "nie idźcie tą drogą!". nie przenoście realiów sprzed prawie dwóch tysięcy lat na obecną rzeczywistość. doskonale wiecie, że wówczas "świat" to byli poganie otaczający chrześcijan ze wszystkich stron i prześladujący ich na każdym kroku. a dziś nazywacie "światem" wszystkich, którzy nie są członkami waszych Kościołów i nie prezentują waszej wizji chrześcijaństwa. budujecie wokół siebie mur, a potem płacz "bo świat nas nienawidzi". jaki świat? ludzie, którzy uznali, że nie sposób z wami normalnie żyć.
syndrom oblężonej twierdzy to nie najlepszy punkt wyjścia do mówienia ludziom o Bogu.