Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 28 marca 2010

nie mam nic przeciw parytetom, ale...

...nie mają one najmniejszego sensu. one nic nie zmienią. jeden układa listy, ale drugi głosuje. co z tego, że dam baby na pierwsze dwa miejsca jak konserwatywny wyborca (nawet lewicowej partii) zagłosuje na kandydata nr 3 bo to facet. zabierają się do tego od dupy strony jak mawia się na polskiej prowincji. najpierw trzeba przekonać społeczeństwo, że kobieta też coś potrafi, też jest do czegoś zdolna. bo póki to ludzie będą głosować istnieje duże prawdopodobieństwo, że większość wybranych to będą mężczyźni.
ale jest też druga strona medalu. dwukrotnie byłem mężem zaufania w komisji wyborczej. raz w wyborach prezydenckich, a raz w parlamentarnych. i co się okazało. ponad 80% głosów (i to na każdej liście) otrzymywali kandydaci z miejsca pierwszego. ludzie zwyczajnie nie wiedzą kogo wybierać i nie wiedzą kogo wybierają. po prostu otwierają książeczkę na stronie z kandydatami swojej partii i zakreślają numer jeden. po wyjściu z lokalu pewnie nawet nie byliby w stanie powiedzieć na kogo personalnie oddali głos. odpowiedź byłaby "na pierwszego z listy". i w tym pewnie twórcy parytetów upatrują szansę. że skoro na pierwszych miejscach list będą kobiety to nieświadomi niczego wyborcy skreślą je i w ten sposób zwiększy się ilość kobiet w parlamencie. niestety nie jest to najlepszy sposób na zwiększenie ich ilości w Sejmie. zamiast tego potrzebna jest praca od podstaw. promowanie uczestnictwa kobiet w życiu publicznym. tylko to zwiększy faktyczne, uczciwe głosowanie na nie.

sobota, 27 marca 2010

defilada z prezydentem Jaruzelskim

jak zwykle Moskwa chce Polsce napluć w twarz. tak przynajmniej odbieram debilne komentarze jakie pojawiają się w naszym kraju po zaproszeniu na defiladę zwycięstwa generała Wojciech Jaruzelskiego. zaproszenie wystosowane przez prezydenta Rosji zostało uznane za policzek wymierzony naszemu krajowi.
uwielbiam kundle ujadające w rytm tego, co im każą polityczni szefowie. naprawdę bardzo podbudowują mnie takie sytuacje gdyż cały czas każą wątpić w słabość polskiego systemu partyjnego. partie polityczne to teatr jednego aktora, a nie demokracja.
czy Moskwa nie ma prawa zapraszać na uroczystości kogo tylko ma ochotę? ma. czy polscy bojownicy o "czystość" obcych defilad postradali już do końca zmysły? postradali. ale to taka nasza polska specjalizacja. sami nie potrafimy żyć jak normalni ludzie, ale za to do pouczania innych jak mają żyć w swoim kraju to jesteśmy pierwsi.
na zdarowje!

niedziela, 21 marca 2010

a więc wraca stare

ale może to i lepiej. ważny watykański urzędnik następca Josepha Ratzingera na stanowisku szefa Kongregacji Nauki Wiary (mówiąc po ludzku inkwizycji) Joseph Levada oznajmił "przyjęcie wspólnot anglikanów do kościoła katolickiego jest zgodne z ekumenizmem bo celem ekumenizmu jest zjednoczenie z kościołem katolickim". koniec cytatu.
no to już wszystko wiadomo. dla organizacji mającej swoją siedzibę w Watykanie ekumenizm to po prostu kaperowanie innych w swoje szeregi. to już nie współpraca, wzajemne poszanowanie, równe traktowanie, kontakty międzyludzkie tylko stawianie sprawy na zasadzie "przyjaciel albo wróg". albo jesteście zjednoczeni z nami czyli musicie wyrzec się własnej odrębności i tożsamości, by nas zadowolić i sprawić, byśmy łaskawie przyjęli was do naszego grona, albo jesteście przeciw nam czyli jesteście dla nas sektą, z którą nie utrzymujemy żadnych kontaktów.
zawsze byłem przeciw ekumenicznym kontaktom z organizacją z Watykanu. zawsze uważałem ich za hipokrytów, którzy co innego mówią, co innego robią. okazało się, że miałem rację. trochę to smutna racja, gdyż naprawdę miałem nadzieję, że przyjdzie dzień w którym watykańscy urzędnicy pójdą po rozum głowy i uznają ,że wszyscy jesteśmy równi wobec Boga. jednak na ten dzień trzeba będzie czekać jeszcze bardzo długo. w Watykanie na nowo pojawił się szatan, który zaślepił umysłu światłych wydawałoby się ludzi i cofnął czas o kilkadziesiąt lat.
teraz przynajmniej są uczciwi. nie chcemy z wami rozmawiać. naszym jedynym celem jest sprowadzenie was w nasze szeregi.
tak więc drodzy rzymscy katolicy bawcie się dalej w te klocki, ale już sami. my, chrześcijanie będziemy rozwijać ekumenizm we własnym gronie. będziemy się wzajemnie poznawać, utrzymywać przyjazne kontakty, dzielić się doświadczeniem wiary, wymieniać poglądy i wspólnie chwalić naszego Boga. a wy będziecie gdzieś z boku, tak by was nikt nie widział. i w sumie o to będzie chodzić.

środa, 17 marca 2010

wiara bez uczynków...

list Jakuba 2,26 "a wiara bez uczynków jest martwa". niemal wszyscy znamy ten werset. jest on zarazem bardzo kontrowersyjny, wzbudza wiele uwag i polemik. jest też zapewne wersetem o jednej z największych ilości interpretacji.
a przecież to takie proste. z reguły to, co najtrudniejsze do odkrycia okazuje się najprostsze. powtórzmy raz jeszcze "wiara bez uczynków jest martwa". o jakie tu uczynki chodzi, spyta ktoś. o uczynki wiary czyli o cuda.żywa wiara wyraża sie tym, że za jej pośrednictwem, przyczyną jesteśmy w stanie uczynić rzeczy, których w tzw "normalnych warunkach" za chińskiego boga nie moglibyśmy dokonać.
wielu ludzi całkowicie myli sens tego wersu. najbardziej rozpowszechnioną interpretacją jest ta mówiąca, że wyraz naszej wierze dajemy za pomocą "ludzkich uczynków". czyli głodnego nakarmić, spragnionego napoić, nagiego przyodziać. niby wszystko się zgadza. te rzeczy oczywiście są dobre ale występują również w innych religiach (islam, buddyzm). takie zachowania praktykuje również ogromna ilość etycznie żyjących ateistów. a więc to nie to. Biblia nie może mówić o rzeczach, które są dostępne wszystkim bez względu na przekonania. inaczej chrześcijaństwo byłoby niczym nie wyróżniającą się z morza innych religią. można nie mieć w sobie ani grama wiary, a jednocześnie bez żadnego problemu głodnego nakarmić, spragnionego napoić, nagiego przyodziać. sam znam takie przypadki.
a przecież wiara ma na celu rozszerzanie bożego królestwa czyli czynienie uczniów. nie bądźmy naiwni. to, że nakarmimy, napoimy i ubierzemy bezdomnego nie sprawi, że ktokolwiek uwierzy w Jezusa. le jeżeli człowieka jeżdżącego na wózku postawimy na nogi, jeżeli modlitwą przywrócimy sprawność sparaliżowanej ręce,, jeżeli na nasze słowo ślepy odzyska wzrok to już zupełnie inna bajka. każdy bez wyjątku człowiek zatrzyma się i zastanowi co też właściwie zobaczył. nikt normalny nie uwierzy, ze dotknięciem ręki czy modlitwą uzdrowiłem. a więc jeśli nie ja to kto? czy przypadkiem nie Bóg w którego Imieniu to wszystko czynię?
kto z nas ma taka wiarę? przez kogo dzieją się takie rzezy? owszem, czasem o nich słyszymy, czsami jesteśmy ich świadkami, ale czy mam,y je na naszym koncie? w zdecydowanej większości przypadków niestety nie. ale to nie znaczy, ze z naszą wiarą jest coś nie tak. bycie chrześcijaninem to ciągłe dążenie do doskonałości. do ideału, którym jest Jezus Chrystus. z dnia na dzień z roku na rok mamy być lepszymi ludźmi, coraz bardziej podobnymi do Chrystusa. przyjdzie dzień, w którym dla pewnej części z nas uczynki wiary będą jak najbardziej możliwe. to jest trudne, ale na tym polega bycie chrześcijaninem. dasz radę.

sobota, 13 marca 2010

I have a dream...

"miałem sen. śniłem, że diabeł wślizgnął się do kościoła i zaciska ręce na szyjach wielu ludzi. wokół czuć było ogromny smród i swąd, ale ludzie nie chcieli zrezygnować, gdyż wiązało się to z porzuceniem zbyt wielu rzeczy. usłyszałem słowa, że tracimy duchowe życie i powoli umieramy zaduszeni odorem i mocą tego, czemu ulegamy"
to nie mój sen. miał go jeden z członków mojego zboru. ten sen to ostrzeżenie dla wszystkich wierzących. nie zasypiajcie. nie traćcie Boga z oczu. nie gubcie się w pośpiechu tego świata.
ale przecież diabeł nie może ot tak sobie wślizgnąć się do kościoła. bramy kościoła są dla niego zamknięte. to my go tam wpuszczamy. normalnie bierzemy go za rękę i mówimy "chodź stary ze mną do zboru". coś mi się widzi, że w życiu niemal każdego z nas jest obszar nad którym Jezus nie ma władzy. a jeśli Jezus nie ma tam władzy to kto ją ma? tak, tak dobrze myślicie. jeśli nie Jezus to diabeł. i on siedzi na tym skrawku naszego życia i chodzi wszędzie razem z nami. niesiemy go w swoim wnętrzu jak pasożyta. idziemy do sklepu, on razem wchodzi do tego sklepu. idziemy na plażę, wyleguje się razem z nami. idziemy do kościoła, sami otwieramy szeroko przed nim drzwi. z naszej przyczyny ma on dostęp do kościoła i może po nim hasać do woli. wchodząc z nieuporządkowanych życiem (czyli z obecnością w nim diabła) do kościoła to tak jakbyśmy wkładali zawirusowaną dyskietkę do komputera. nie najlepszy pomysł.
mamy swoich pastorów. mamy (lub przynajmniej powinniśmy mieć) przyjaciół w swoich zborach. wstawiajmy się za Kościołem, wołajmy o boże działanie w tej kwestii. proście, a będzie wam dane. tu nie chodzi tylko o materialne zabezpieczenie naszego bytu. możemy również prosić o nasz duchowy stan. o kondycję Kościoła, którym przecież jesteśmy.
nikt nie powiedział, że bycie chrześcijaninem jest łatwe. kto mówi, że przychodzi mu to bez trudu na 100% kłamie. to codzienna walka z samym sobą, swoim ciałem, swoimi pożądliwościami. niestety czasem przegrywamy i wpuszczamy diabła do swojego życia, do swojego zboru. a potem wychodzą takie kwiatki.
jeśli się nie opamiętamy nic z tego nie będzie. jeżeli ponownie nie zwrócimy swojego wzroku na Jezusa nic nie pomoże. pomrzemy nawet tego nie zauważywszy. zadusimy się mocą tego, co nas trzyma.
gdyby ten sen miał David Wilkerson dwa dni później cały chrześcijański świat by o tym trąbił. niestety sen przytrafił się szerzej nieznanemu bratu z jednego z warszawskich Kościołów. ten sen to ostrzeżenie, które sami musimy przekazać wszystkim dookoła. nie traćmy czasu.

niedziela, 7 marca 2010

presja, jak to łatwo powiedzieć.

dzisiaj Legia Warszawa przegrała kolejny mecz. ale nie o tym chcę pisać. trener Jan Urban powiedział później, że wini kibiców, bo to przez niech zawodnicy nie wytrzymali presji.
i tu dochodzimy do sedna sprawy. o czym tu w ogóle rozmawiać? jaka presja? co ten człowiek mówi? warunki życia jak na polski standard mają naprawdę rewelacyjne. wysoka, wypłacana w terminie pensja, pełna opieka zdrowotna, mieszkanie jak marzenie, samochód z wyższej półki. jaka presja? presję to odczuwają ludzie, którzy od miesięcy nie mają pracy a rachunki są do zapłacenia i dzieci do nakarmienia. to jest prawdziwa presja. skąd wziąć pieniądze w sytuacji, gdy nie ma żadnej pracy, a i nadziei na jakikolwiek zasiłek również. naprawdę żal człowieka ogarnia, gdy się patrzy na takie teksty. presja, której zawodnicy nie wytrzymali. tylko, że inni mają na sobie prawdziwe presje i jakoś je wytrzymują. czy naprawdę ludzie, którzy zarabiają kilkanaście razy więcej niż normalni Polacy mogliby nieco kulturalniej formułować swoje sądy?

nekrolog

na mojej klatce schodowej pojawił się nekrolog. "4 marca 2010 w wieku 52 lat zmarł XX. pogrążona w rozpaczy żona, córka i rodzina". niby standardowy tekst. przez wiele lat słyszałem tę miłość jaką się darzyli. ciągłe awantury, rzucanie talerzami, trzaskanie drzwiami, wyzwiska przy których kibolom czerwieniałyby uszy. córka z rozpaczą w oczach ciągle z psem na spacerze byleby tylko nie słyszeć tego wszystkiego. oni się nienawidzili jak tylko można. ale zdarzyło się nieszczęście i trzeba pokazać jaki to jest żal za mężem.
kiedyś kumpel opowiadał mi jak to w jego liceum wywieszono nekrolog dziewczyny, którą rozjechał samochód. był z niej straszna szuja. wszystkich obgadywała, kablowała nauczycielom, awanturowała się o byle co. w sumie u wszystkich miała przejebane. a tu nekrolog podpisano "nieutulona w żalu i rozpaczy IIIb". jak powiedział tego już było im za wiele. ktoś na tym nekrologu dopisał markerem "taki chuj". dym rozpętał się straszny. najśmieszniejsze było to, że nauczyciele dokładnie wiedzieli co z niej była za suka, ale nie wypadało inaczej się zachować jak potępić sprawcę i spróbować go znaleźć. ale go nie znaleziono.
zobaczcie jak to jest. faktycznie ludzie totalnie się nienawidzą. ale po pierwsze nigdy się do tego nie przyznają, a po drugie zawsze będą twierdzili, że bardzo się kochali i szanowali. taka mała obserwacja zachowań Polaków. niezbyt to sympatyczne. jak zresztą wszystko w tym kraju.

czwartek, 4 marca 2010

salon czy noclegownia?

"bardziej pociąga cię nieszczęście niż sukces". tak mówią ludzie, którzy mieli okazję czytać moją prozę. nic nie poradzę, że piszę o rzeczach, które nie są miłe. po prostu one są wdzięczniejsze do opisania. bardziej fotogeniczne jeśli tak się można wyrazić. bezdomna para w kanałach jest o wiele bardziej pasjonująca niż zblazowany miliarder i jego kolejny jacht. ich codzienna walka o przetrwanie, o ludzką godność jest czymś smutnym, ale i pasjonującym zarazem. prawdziwe życie zawsze jest w kanałach, na dworcach, w noclegowniach. ale nigdy go nie ma w domach z garażem, basenem, ogrodem wielkości boiska piłkarskiego. takie są realia.
noclegownia, areszt śledczy, śmierdzący tunel kolejowy. tak, to pociąga mnie bardziej niż salony nowobogackiej hołoty powstałe na złodziejstwie, kombinatorstwie, poniżeniu innych. i tak już będzie. każdego dnia.

wyrok w sprawie normalności

kolejny wyrok trybunału w Strasburgu. kolejny, który wywołuje wściekły atak. bo jak mawia legendarny polski klasyk filmowy "sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie".
nie ma co wchodzić w szczegóły. generalnie chodzi o prawa osób homoseksualnych. są to takie same prawa człowieka jak prawa prześladowanych muzułmanów, Żydów, Palestyńczyków. jeśli choć jedną grupę wyłączamy spod naszej ochrony to tak jakbyśmy w ogóle nie bronili żadnych praw człowieka.
prawa homoseksualistów to jak prawa wyborcze dla kobiet. to jak prawa obywatelskie dla Murzynów. był czas kiedy pomysły dopuszczenia kobiet do urn wyborczych lub nadania Murzynom praw obywatelskich były traktowane tak jak dzisiaj pomysł związków partnerskich. były awantury, demonstracje, interwencje wojska, policji. ludzie domagający sie tych praw byli aresztowani, bici, zabijani, wyrzucani z pracy, ze szkół. ale w końcu zwyciężyli. tu będzie tak samo.
tego nie da się powstrzymać. niezależnie od wszystkich dzisiejszych protestów w przyszłości ludzie o orientacji homoseksualnej będą mogli żyć jak wszyscy inni. będą mogli dziedziczyć po sobie, dowiadywać się o stan zdrowia w szpitalu, rozliczać się razem z fiskusem. im wcześniej zostanie to zrozumiane tym szybciej sytuacja wróci do normy.

środa, 3 marca 2010

chrześcijanie w Indiach

więc jednak ktoś czyta mojego bloga. to bardzo miła wiadomość. skoro Jarosław zostawił komentarz znaczy przeczytał tekst. wspaniale.
mógłbym oczywiście odpowiedzieć pod nim, ale treść jest na tyle ciekawa, że postanowiłem wysmażyć kolejny artykuł.
w tekście "i po co ten tydzień modlitwy" napisałem o pretensjach kleru rzymskokatolickiego do działań mniejszych grup chrześcijańskich, zwłaszcza zielonoświątkowych w Indiach. z wypowiedzi wynika, że chodzi tu o zwykłą zazdrość powodowaną chyba tym, że organizacja z Watykanu na terenie Indii zostaje daleko w tyle jeśli chodzi o sukcesy misyjne. skoro nie można z kimś wygrać poprzez własne działania można się przynajmniej poskarżyć do mediów. oto, co dostałem w odpowiedzi.

"Pytanie czy to Kościół katolicki postrzega głoszenie jako rywalizacje czy tez raczej wielu zielonoświątkowców. Nie znam sytuacji w Indii na tyle dobrze, by się wypowiadać, ale miałem okazje porozmawiać z chrześcijanami z Iraku. I ich zdanie było całkiem podobne. Chmary charyzmatycznych ewangelistów przybyły do ich kraju z USA i wzięły się do... nawracania. Kogo? Ano chrześcijan o korzeniach sięgających bezpośrednio czasów Chrystusowych. Ale w oczach dzielnych głosicieli nie byli oni 'narodzeni na nowo'... 'Jerzykami' tez nie mówili. Moi rozmówcy (chrześcijanin z Kościoła Syryjsko-Ortodoksyjnego, 'chaldejczyk w unii z Rzymem i zakonnica-dominikanka) podkreślali, ze działalność ewangelikalnych i zielonoświątkowych głosicieli na nowo polaryzuje społeczność chrześcijańską, która w ostatnich dziesięcioleciach bardzo się zintegrowała. Jeśli w Indiach jest choć trochę podobnie, nie dziwie się temu księdzu."

nie wiem czy sytuację w Iraku można porównywać do tej w Indiach. rzeczywiście nad Tygrysem i Eufratem są chrześcijańskie społeczności starsze niż możemy sobie wyobrazić. natomiast w Indiach taka sytuacja nie ma miejsca. tam teren jest niemalże "dziewiczy", gdyż chrześcijaństwo w Indiach zawsze było na uboczu. istniało wprawdzie już od starożytności, niemniej chrześcijanie zawsze "ginęli" w ogólnej masie wyznawców głównie hinduizmu, a także buddyzmu i islamu. sytuacja ta absolutnie nie da się porównać z tą w Indiach, gdyż chrześcijańscy misjonarze jadą na tereny, gdzie do tej pory chrześcijaństwo nie było znane. nawet dziś kiedy oficjalnie chrześcijan protestantów jest w Indiach ok 20 milionów stanowi to krople w morzu ludności (niecałe 2%). nie da się więc obronić tezy, że ewangeliczni misjonarze "nawracają" na swoją wiarę chrześcijan zasiedziałych w Indiach od wieków, gdyż jest to zwyczajnie nieprawda.

mogę się dalej domyślać, iż za wypowiedzią tego hinduskiego księdza katolickiego stoi jak zawsze w przypadku katolików spora niechęć do wszystkich innych chrześcijan. niechęć podyktowana tylko i wyłącznie względami dogmatycznymi. czyli dokładnie takimi z jakimi na każdym kroku spotykamy się w naszym kraju.

poniedziałek, 1 marca 2010

satyryk zawsze w formie

lubię czytać satyryków. dają jakąś rozrywkę, proponują nietypowy punkt widzenia. czasem bawią się w "co by było gdyby". ich prawo. natomiast jeśli biorą się za zbyt poważne treści wówczas może już nie być tak śmiesznie. zajrzałem do najnowszego numeru "nowego państwa". przeglądam pisma narodowe, prawicowe, konserwatywne. trzeba na bieżąco znać poglądy wroga by móc odpowiednio wcześnie reagować. większość głoszonych tam poglądów potrzebuje natychmiastowej, ostrej reakcji. chyba, że czasem potraktujemy coś jako tekst satyryczny.
chyba tak należy potraktować tekst Marcina Wolskiego. zawarł on we wspomnianej publikacji twierdzenie jakoby holocaust był dla Adolfa Hitlera jedynie przygrywką, takim poligonem do prowadzenia prawdziwej walki jaką Brunatny Adolf chciał wydać. do walki z Kościołem rzymskokatolickim jego "empatią, miłosierdziem i tolerancją". koniec cytatu.
prawdę mówiąc oniemiałem. do tej pory najwyraźniej tkwiłem w błogiej nieświadomości co do prawdziwych celów Małego Kaprala. zawsze wydawało się, że jego prawdziwymi celami jest pełna eksterminacja Żydów, Romów i Słowian jako elementów rasowo zbędnych. widocznie pan Wolski dysponuje jakimiś dokumentami nie znanymi dotąd historykom, a ukazującymi prawdziwy cel działalności Adolfa. w takim razie powinien się nimi natychmiast podzielić. świat powinien widzieć, że Słowianie, Żydzi, Romowie ginęli w szkoleniowym projekcie przyszłej zagłady Kościoła rzymskokatolickiego. tylko czemu Hitler miałby niszczyć Kościół w którym się urodził? tego doprawdy nie wiem.
skupmy się teraz na drugiej części zdania. wg pana Wolskiego Adolf H. nie mógł ścierpieć Kościoła rzymskokatolickiego z powodu jego "empatii, miłosierdzia i tolerancji". nie zapominajmy, że mówimy tu o sytuacji sprzed siedemdziesięciu lat. czyli zapewne mówimy o ówczesnej empatii, tolerancji i miłosierdziu owego kościoła.
nie chcę tu być niemiły, ale historia mówi nieco inaczej. w tamtych latach kościół rzymskokatolicki w każdym kraju, w którym notował dużą przewagę liczebną (w 1939 w Polsce było 65% rzymskich katolików) starał się "urządzić" taki kraj według własnego widzimisię. na porządku dziennym (a i zapewne też nocnym) były represje wobec mniejszości wyznaniowych. maksymalne utrudnianie lub wręcz uniemożliwianie działalności innych Kościołów chrześcijańskich. zakaz małżeństw międzywyznaniowych (chyba, że "zła" strona "nawróciła się" na rzymski katolicyzm). zarówno w Polsce jak i w innych krajach, gdzie notował znaczną przewagę liczebną dysponował ów Kościół dysponował znacznym aparatem propagandowym wymierzonym w inny niż rzymskokatolicki punkt widzenia, szczególnie jeśli chodzi o Kościoły chrześcijańskie. pojawiały sie broszury czy gazety w których mniejszości wyznaniowe oskarżano o wszelkiego rodzaju przestępstwa, komunizm czy nietypowe zachowania seksualne.
dochodziło również do fizycznych ataków na duchownych, wiernych oraz na budynki należące do Kościołów mniejszościowych. do bardziej znanych przypadków należy brutalne pobicie przez tłuszczę dwóch biskupów polskokatolickich Hodura i Farona. tłuszcza ta była wpierw podburzona przez lokalny kler rzymskokatolicki.
przez cały okres międzywojnia (a i długo potem) Kościół rzymskokatolicki traktował ekumenizm i wolność wyznania jako jedne z głównych herezji oraz zwalczał je w każdej możliwej formie i postaci. wszędzie tam, gdzie tylko mógł wymuszał na władzach państwowych prawne uznanie swojej organizacji za lepszą, ważniejszą niż wszystkie inne. dobrym przykładem jest tu konstytucja Polski z 1921 r.
przecież pan Wolski jest inteligentnym i oczytanym człowiekiem. nawet jeśli tego nie wiedział (w co mocno wątpię) łatwo może te fakty sprawdzić. czemu więc pisze takie, a nie inne rzeczy? że kościół katolicki siedemdziesiąt lat temu był pełen empatii, tolerancji i miłosierdzia? przecież była to instytucja wroga wobec wszystkich innych. wroga wszelkim przejawom demokracji, tolerancji, wolności słowa i wyznania. działała na zasadzie walk plemiennych lub bardziej zrozumiale walk pseudokibiców. w wielu krajach mając pewność całkowitej bezkarności instytucja ta dopuszczała się nawet przestępstw byle tylko zachować swoją pozycję i władzę.
skąd doprawdy pan Wolski powymyślał tę historyjkę jakoby główną intencją Adolfa Hitlera było zniszczenie kościoła rzymskokatolickiego (a innych Kościołów chrześcijańskich to już nie?) pozostanie nierozwiązaną zapewne zagadką. chociaż pisanie tak wielu kłamstw o Kościele rzymskokatolickim akurat wcale mnie nie dziwi. pan Wolski doskonale wie, co robi. nowe państwo to przecież prawicowa, katolicka gazeta o jasno określonej linii programowej. co nie zmienia faktu, że pisząc nawet w takiej gazecie trzeba używać mózgu nie tylko ręki.