Łączna liczba wyświetleń

piątek, 14 września 2012

nie mamy monopolu na wiarę

on nie jest wierzący, chodzi do jakiegoś zboru. tak jego matka mówi. sąsiadki rodziców rozmawiały na mój temat. wychodziłem z windy, to usłyszałem. na mój widok trochę zmieszanie (ale kompletnie nie wstrząśnięte) przerwały rozmowę i zamaszystym krokiem pomaszerowały na górę, jakby nic się nie stało. w końcu to one obgadywały, a nie je obgadywano. czyli rzeczywiście nic się nie stało.
powinienem się poczuć dotknięty, obrażony? nie wiem, może tak, w końcu to wielka niegodziwość nazywać kogoś niewierzącym tylko dlatego, ze nie chodzi do mojego kościoła, a do innego.
ale zaraz, zaraz. przecież one są dokładnie takie same jak my. mówią dokładnie takie same rzeczy jak my. dla nas, ewangelicznych chrześcijan, niewierzący to wszyscy nie z naszego podwórka. ileż to razy słyszeliśmy "urodziłam się w wierzącej rodzinie" (swoją drogą niezłe masło maślane), ewentualnie "poznałam świetnego chłopaka, kto wie, może nawet coś z tego będzie. to wspaniale, wierzący? nie, katolik". znajome? nawet jeśli nie chcesz się przyznać, to pewnie znajome.
ogłoszenie z ostatniego zborownika "sprzedam działki budowlane (...) sąsiedztwo to osoby wierzące z KZ Bielsko-Biała". może zmienimy treść? "sąsiedztwo to niewierzący ze Starokatolickiego Kościoła Mariawitów". tym razem też brzmi fajnie?

Brak komentarzy: