Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 2 grudnia 2013

przecież to takie proste.

ktoś mi ostatnio zarzucił, że jak mogę być przeciw spalenie tęczy na Pl. Zbawiciela, a jednocześnie być za zniszczeniem np swastyki. mówią, że i to i to jest wandalizmem, dyskryminacją i nietolerancją, 
wyjaśnienie takiej, a nie innej postawy jest naprawdę bardzo proste. wbrew temu, co sądzi, były już na szczęście białostocki prokuratir, swastyka nie jest "symbolem szczęścia". w naszym kręgu kulturowym to znak zbrodni, nienawiści, fanatyzmu i pogardy. natomiast tęcza to znak miłości, akceptacji, tolerancji, akceptacji dla wszelkiej, nie szkodzącej nikomu inności. 
tęcza jest przyjazna ludziom, swastyka jest im wroga. dlatego tęcza zasługuje na istnienie, a swastyka na zagładę. to proste jak lufa czołgu "Rudy". a jednak tak wielu ludzi nie jestw stanie tego pojąć. to naprawdę bardzo smutne.

piątek, 22 listopada 2013

Rzym zatruwa umysły

zdecydowana większość rzymskich katolików, z róznych powodów porzucających swój dotychczasowy Kościół zostaje ateistami. jakby uznawali, że jedyny wybór jaki istnieje to ten pomiędzy katolicyzmem, a ateizmem. jest zapewne kilka podstawowych przyczyn tej sytuacji. pierwsza to powszechna w społeczeństwie nieznajomość innych wyznań. skąd niby ludzie mają to wiedzieć? w szkole ich nie uczą, telewizja nic takiego nie pokazuje, w żadnym z popularnych filmów czy seriali nie mamy innych bohaterów niż rzymscy katolicy (jedyny chlubny wyjątek w ostatnim czasie to "Róża" Smarzowskiego). i chyba rzecz najważniejsza. Krk przedstawia się jako jedyny "prawdziwy" Kościół. niemal wszystkich innych, za wyjątkiem chyba prawosławnhych, nazywając sektami. ludzie mają taki obraz i opuszczając "jedyny prawdziwy Kościół" nie chcą właśnie wpaść w łapy sekty i wybierają ateizm. będąc ateistą czują się w swym wyborze bardzo dobrze. bycie ateistą nie "grozi" utratą nerki, mieszkania, oszczędności całego życia, a te wszystkie "sekty" przed którymi tak ostrzegał krk, to właśnie czynią takie rzeczy. zabierają ludziom majątek, wolność, życie. dlatego też lepiej zostać ateistą niż członkiem jakiegoś innego Kościoła.
to kolejny dowód na to, że największą klęską polskiego chrześcijaństwa jest tak przytłaczająca dominacja rzymskiego katolicyzmu. oczywiście nie ma żadnej gwarancji, że w przypadku takiej przewagi innego nurtu byłoby inaczej, ale rozważania w stylu "co by było, gdyby..." zostawmy specom od historii alternatywnej. choć powszechnie wiadomo, że w tak monoreligijnych społecznościach dochodzi zwykle do patologii na tym polu. mam też wrażenie, że krk bardziej boleje nad rozwojem "konkurencji" niż nad wzrostem ateizmu. jakby ateista był lepszy niż np protestant. nie rozumiem tej postawy, ale może ogólnie nie rozumiem postawy krk na terenie Polski. może oni rozumują, ze skoro protestant i ateista jako niekatolicy i tak "trafią" do piekła, to może lepiej niech tam trafiają jako ateiści. w ten sposób nie podbiją przynajmniej statystyk owej "konkurencji" i dalej będzie można mówić, że Polska nie przyjmuje błędnych ideii Reformacji. lepszy kraj pełen idących do piekła niż znajdujących zbawienie poza Rzymem? skoro tak rozumują, to ja nie mam już więcej pytań.

ciągłość Reformacji

czy Reformacja jest jeszcze dzisiaj potrzebna? wydawałoby sie, że nie. w końcu to, co miało być zrobione, zrobione zostało. zbawienie z łaski za darmo, Jezus jedynym Pośrednikiem, Biblia jedynym żródłem wiary. jednak to nie koniec. Reformacja to nie pieśń przeszłości, a temat jak najbardziej aktualny. kazdego dnia musimy reformować swoje życie. każdego dnia popełniamy coś, co wymaga zmiany. wokalista Armii i Tymoteusza, Tomasz Budzyński wyraził to bardziej dobitnie, "każdego dnia muszę nawracać się na nowo". mimo iż katolik, doskonale pojął ewangleiczną konieczność stałego nawracania się, ciągłej gotowości do zmiany swojego życia, czy to na wezwanie Boga, czy własnego sumienia.
Reformacja to też ciągłe odczytywanie Słowa Bożego na nowo, odkrywanie rzeczy do tej pory przeoczonych lub zakrytych, bo czy można sobie dziś wyobrazić, że chrześcijanie przez setki lat nie mogli wyczytać z Pisma, że wszyscy ludzie są równi i nie walczyli z niewolnictwem, rasizmem czy też brakiem praw wyborczych dla kobiet. mało tego, przez te setki lat szukali w Biblii teologicznego uzasadnienia dla tych anomalii. niektórzy pewnie posiłkowali się Listem do Filemona, gdzie apostoł Paweł prosi owego Filemona o przyjęcia Epafrodyta, zbiegłego niewolnika i nie czynienie mu krzywdy, gdyż Epafrodyt również jak oni stał się chrześcijaninem. wynika z tego wprost, że chrześcijanin Filemon miał niewolników i apostołowi Jezusa Chrystusa jakoś ten fakt nie przeszkadzał. Paweł nie prosi Filemona o wolność dla jego niewolników. ale czy popiera niewolnictwo? czy tylko nie chce, by chrześcijaństwo stało się zarzewiem buntu niewolników? przecież gdyby chrześcijańscy właściciele dali wolność swoim niewolnikom, to ci należący do pogan również by się o nią upomnieli i zapewne doszłoby do otwartego buntu. a nie zapominajmy, że w tamtych czasach jeszcze bardzo żywa była pamięć o Spartakusie, przecież to byłi raptem kilkadziesiąt lat wcześniej. 
ale odbiegliśmy nieco od tematu. Reformacja to ciągłe odczytywanie Biblii w kontekście zmieniającego się świata. próbą takiego odczytania chrześcijaństwa, by wciąż było atrakcyjne dla dzisiejszego człowieka. nie chodzi oczywiście o dostosowanie chrześcijaństwa do świata, ale o takie jego przedstawienie, by ludzie zrozumieli, że dziś też można być chrześcijaninem i nie tracić niczego z radości życia, nie odmawiać sobie tego, na co się uczciwie zapracowało, a co nie stoi w sprzeczności z Biblią. 
nie można mówić, że dziś Reformacja nie jest już potrzebna. jest, może nawet bardziej niż byśmy sobie to wyobrażali. reformujmy się więc każdego dnia, pełni radości i zaufania do naszego Pana, ze ścieżki, którymi nas prowadzi są dla nas najlepsze.

nowy kościół, nowe życie.

jestem pewnie jedną z ostatnich osób, które mogłyby udzielać rad w kwestii budowy kościoła. nie, nic chodzi o budynek, a o nowy zbór, który obecnie tworzy się na warszawskim Ursynowie przy ulicy Kulczyńskiego 14.
jako, że znam tych ludzi, chciałbym im tą drogą coś powiedzieć. zaufajcie sobie. zaufajcie ludziom, których obraliście na przewodników, tym, których zaprosiliście do swojego projektu. zaufajcie, a naprawdę będzie dobrze. bo musi być.
to troszeczkę jak w wojsku. są oficerowie i podoficerowie. nie może być 80% oficerów, bo to wszystko się zawali. a takie ryzyko niestety istnieje. nowe miejsce, nowy kościół. być może znajdzie sie ktoś, kto zechce się wybić, pokazać. może nie do końca w tej dobrej formie. co do "oficerów". nie może być ich więcej niż 20%. a powinno być nawet nieco mniej. im mniej rządzących, tym lepsza władza. reszta, czyli te ponad 80% powinna się zadowolić "stopniami" starszych kaprali, plutonowych, sierżantów. tak będzie lepiej, uwierzcie mi na słowo. a najśmieszniejsze jest to, że o obliczu i wartości wojska decydują właśnie ci, będący w większości podoficerowie. tak samo będzie i u was. o obliczu waszego kościoła również będą decydować posłani do ludzi w imieniu Chrystusa.
nie popełnijcie błędu zboru na Siennej. miejsce Kościoła jest na ulicy, wśród potrzebujących, a nie w murach świątyni, gdzie można się wzajemnie utwierdzać w przekonaniu jakimi to się jest wspaniałymi chrześcijanami.

sobota, 16 listopada 2013

nie chcę być prostakiem

boli mnie, że ewangelicyzm w tym kraju tak bardzo upodabnia się do katolicyzmu ludowego. czyli najbardziej wstecznej, prymitywnej i prostackiej formy religijnej jaka kiedykolwiek nawiedziła nasz kraj. staje się zaborczy, agresywny, nietolerancyjny. w niedopuszczalny, arogancki sposób próbuje wpływać na życie członków Kościołów. ustala pewne "dogmaty", których każe się trzymać, a ich przekroczenie skutkuje oskarżeniem o nieortodoksyjność. to największa herezja. ewangelikalny chrześcijanin musi bowiem za wszelką cenę być ortodoksyjny. w zasadzie cholera wie, co to słowo oznacza, ale każdy z nich ma za wszelką cenę być ortodokdyjny. a skoro nie ma jednej definicji "ortodokcji" to różni ludzie w różnych zborach mogą być czasem uznani za "nieortodoksyjnych", co wiąże się często z żądaniem "nawrócenia". a owo "nawrócenie" to nic innego jak przyjęcie postawy akceptowanej w danym zborze. kolejnym elementem braku definicji, nieunikniona wydaje się sytuacja, w której "nawrócenie" wymagane przez jeden zbór będzie się kłócić z "nawróceniem" wymaganym przez inny zbór. i co wtedy? :)
kolejną wielką wadą polskiego ewangelicyzmu jest syndrom "oblężonej twierdzy". i to nie chodzi o zwykłą, zrozumiałą niechęć do otoczenia, w którym jest wroga większość, ale prawdziwą schizę, że ten świat jest wrogiem, który tylko czyha na niewinne ewangelikalne duszyczki. to jest upadobnienie do katolicyzmu rydzykowego, który może jest nawet i gorszy niż ten ludowy. wmawiają ludziom, że są jedynymi wybranymi przez Boga, otoczonymi przez tych, którzy Bożego wybrania "nie doświadczyli" i nie odpowiedzieli na "wezwanie" Chrystusa. nawet jeśli ktoś jest szczerze nawróconuy, ewangelikalny tego nie uzna, póki ów nawrócony nie zostanie członkiem ich grupy. bo tylko właściwa "legitymacja partyjna" daje zbawienie. nic innego. i ta właśnie "oblężona twierdza"  stygmatyzuje całą grupę, a czasem wręcz wystawia na pośmiewisko, co grupa oczywiście odbiera jako "prześladowanie za wiarę". 
boli mnie antyintelektualizm polskiego ewangelicyzmu na palcach jednej ręki możemy policzyć ludzi z doktoratami z teologii. habilitacja to w tym momencie czysta fantastyka. niny jest wymóg, by każdy pastor legitymował się przynajmniej licencjatem z teologii, ale bądźmy szczerzy, cóż to jest licencjat? owszem, daje jakieś ogólne pojęcie, ale to o wiele za mało. mogę podejrzewać, że ów antyintelektualizm może być powodowany słynnymi biblijnymi "prostaczkami" do których przyszedł Chrystus. może oni chcą być takimi właśnie prostaczkami, bo się boją, że nie rozpoznają Chrystusa, gdy przyjdzie po raz drugi? nie wiem i nie chcę zgadywać. tylko, że ja chciałbym brać przykład z Jezusa, gdy chodzi o znajomość Pisma, a nie z tego, do kogo przyszedł. oczywiście nie wszystkie zbory są takie, niektóre można wręcz stawiać za wzór, ale ogólnie nie jest za dobrze. i to mnie bardzo martwi. 
czyżby niektórzy sądzili, że poznawanie teologii, historii Kościoła będzie prowadzić do utraty owej "pierwszej miłości". jakby bycie owym prostakiem było jakimś celem, do którego za wszelką cenę należy dążyć.

sobota, 2 listopada 2013

nie stawaj w obronie pokrzywdzonych.

nie napiszę nic odkrywczego. Piotr Ikonowicz trafił za kratki z dwóch powodów. po pierwsze, to wyraźne ostrzeżenie dla wszystkich walczących z biedą, wykluczeniem, bezdomnością. przekaz jest jasny i czytelny. w tym kraju nie ma biedy, nie ma bezdomności. to tylko brednie bandy frustratów, którzy nie potrafili sobie poradzić w życiu, a wszelkie niepowodzenia zwalają na karb bliżej nieokreślonych sił i ludzi. powód drugi jest znacznie poważniejszy. Piotr jako skazany nie będzie mógł brać udziału w wyborach samorządowych, parlamentarnych i prezydenckich. nie będzie mógł kandydować, nie będzie bruździł. proste i klarowne. szczególnie niebezpieczne byłoby kandydowanie w wyborach prezydenckich. oczywiście szans na wygraą zero, ale sto tysięcy podpisów byłoby jak najbardziej realne do zebrania. a to oznacza darmowe audycje wyborcze w telewizji i choć minimalna próba odkręcania neoliberalnych kłamstw. przecież ludzie ogladają te programy, zatem i widzieliby materiał Piotra. i może co poniektórym choć trochę otworzyłyby się oczy.
usłyszę pewnie, że Piotr siedzi, bo nie wykonał wyroku prac społecznych. mógłby odpracować te kilkadziesiąt godzin i byłoby po krzyku. pierdololo! ten wyrok to tylko pretekst. jak nie teraz to za pół roku, ale i tak by go dopadli. Piotr jest niewygodny i trzeba go uciszyć. skoro sondaże lecą na łeb na szyję, skoro realnie geozi utrata władzy, to trzeba się ratować i pacyfikować w zarodku wszystko, co może stanowić zagrożenie.
dziś chcieliśmy pod Pałacem Prezydenckim zaprotestować przeciwko temu, co spotkało Piotra. niestety zostaliśmy stamtąd przegonieni, by nie zakłócać oglądania trumny Tadeusza Mazowieckiego. poszliśmy zatem na skwerek koło Bristolu i tam, w bezpiecznej już odległości od trumny mogliśmy powiedzieć, co nas boli i na co się nie zgadzamy. nie przyłączyło się dużo osób, w ogóle było nas mało, ale ważne, że byliśmy. może ostatni sprawiedliwi, ale byliśmy. i mam nadzieję, że będziemy zawsze tam, gdzie ktoś będzie nas potrzebował.

środa, 30 października 2013

Każdy monopol prowadzi do zła.

wiele radykalnych, ewangelicznych grup wyznaniowych charakteryzuje się jedną, wspólną cechą. niezależnie od położenia geograficznego, kultury w której jej członkowie wyrośli. grupy te są wręcz przerażone faktem, że gdzieś jeszcze są ludzie nie bądący chrzesćijanami. tu należy się pewne wyjaśnienie. pod pojęciem "chrześcijaństwo" rozumieją one wyłącznie to, co same propagują. to tak jakby za samolot uznano jedynie dwupłatowiec z odkrytą kabiną, stałym podwoziem, napędzany silnikiem gwiazdowym. w takiej sytuacji dolnopłat z zakrytą kabiną, chowanym podwoziem i napędem rzędowym nagle "przestaje" być samolotem. staje się bliżej nieokreśloną maszyną, być może posiadającą jakieś cechy samolotu, ale na pewno "nie ma prawa" używać tej nazwy. na tym technicznym przykładzie postarałem się choć trochę przedstawić absurd takiego stawiania sprawy. samolot to samolot, niezależnie co o tym myśli grupka fanatyków.
fakt, że nie wszyscy są jeszcze chrześcijanami w ich jedynie słusznej wersji, uważają za swoją osobistą porażkę oraz za dowód "niewłaściwego" głoszenia przez nich ewangelii, ewentualnie czytelny dowód na działalność diabła. jak widzą, że pomimo ich usilnych starań ktoś jeszcze uparcie tkwi w swoim dotychczasowym wyznaniu, zachowują się jakby cierpieli. jakby ta osoba zadawała im realny, fizyczny ból.
mają oni, przynajmniej w mojej opinii, bardzo poważny problem. polega on na nierozumieniu pojęcia wolnej woli. wcale się nie zdziwię jeśli taki zwrot w ogóle nie występuje w ich słowniku. czytają w Ewangelii "idźcie na cały świat i czyńcie uczniami wszystkie narody". i to robią. fakt,ze nie wszyscy pragną być na siłę uszczęsliwiani w ten sposób nie ma dla nich żadnego znaczenia. oni mają misję i muszą ją wykonać. myślę, że rozumują oni w nieco inny sposób niż powinni. w cytowanym fragmencie chodzi przecież o niewierzących. w czasie, gdy Jezus pełnił swoją misję na ziemi, wierzących można było policzyć pewnie na palcach rąk i nóg wszystkich apostołów i stąd te słowa Jezusa "idźcie i nauczajcie". wtedy dosłownie każdy był celem ewangelizacji i takie zachowanie miało sens. dzisiaj, w konsekwencji traktowania "swojej" wersji chrześcijaństwa, jako tej "jedynie słusznej" również niemal każdy staje się celem ewangelizacji.piszę "niemal każdy", gdyż ilość ewangelicznych chrześcijan w Polsce oscyluje pewnie wokół ilości kibiców na szlagierze piłkarskiej ekstraklasy Lech Poznań - Legia Warszawa. czyli jest to liczba naprawdę niewielka. taka postawa nie będzie rzecz jasna mile widziana w kraju, gdzie zdecydowana większość mieszkańców należy jednak do któregoś z nurtów chrześcijaństwa.
oczywiście są też ateiści, agnostycy, wyznawcy innych niż chrześcijaństwo religii. także tacy, którzy swoją dotychczasową religię z tych czy innych przyczyn porzucili. oni oczywiście mogą, a nawet powinni być celem ewangelizacji, ale jak już wspomniałem, ewangeliczni chrześcijanie mają tę wadę, że wszystkich nie ze swojej "stajni" traktują jak "niewierzących". i dzięki temu wszyscy mogą stać się celem ich ewangalizacji. zresztą praktyka nazywania innych "niewierzącymi" przez polskich ewanglikalnych jest tak powszechna jak amfetamina w polskich akademikach. ktoś składa świadectwo "przyszedłem na świat w wierzącej rodzinie". następnie na kazalnicę wychodzi kolejna osoba "urodziłam się w katolickim/prawosławnym domu". dla wielu brzmi to pewnie jak żelazem po szkle, ale zapewniam, że dla środowisk ewangelikalnych jest to jak najbardziej słuszne określenie. parę miesiecy temu w moim piśmie zborowym (wspominałem o tym, w którymś z poprzednich wpisów) zobaczyłem notkę o sprzedaży, gdzieś w Polsce działki budowlanej. wszystko byłoby w porządku, gdyby nie dopisek "sąsaiadami są wierzący ze zboru Kościoła Chrześcijan Baptystów". pomyślałem sobie jak fajnie by zabrzmiał dopisek o nieco innej treści "sąsiedztwo stanowią niewierzący ze Starokatolickiego Kościoła Mariawitów". coś mi mówi, że niektórzy byliby do tego zdolni. oczywiście zdaję sobie sprawę, że wiele środowisk rzymskich mówi dokładnie tak samo o protestantach, ale czy to powód, by zachowywać się w ten sam sposób?
ewangelikalni tłumaczą taką postawę nowotestamentową zasadą ?najpierw wiara, potem chrzest". znów musimy się odwołać do tamtych czasów. Jezusa głoszono ludziom, którzy byli w stanie zrozumieć, co się do nich mówi. to mogły być nawet ośmio czy dziesięciolatki, byle tylko wiedziały, o co chodzi w przesłaniu Ewangelii. siłą rzeczy osoby te musiały się najpierw nawrócić, a dopiero potem ochrzciły. klasycznym przykładem jest tu opowieść o eucnuchu i Filipie, niw wykluczam jednak, że można przyjąć chrxest bez wyznania wiary i mimo wszystko będzie on ważny właśnie przez wiarę osoby lub osób pragnących ochrzcić niemowlaka. rzecz jasna, chrzest ten wymagałby potwierdzenia, konfirmacji w wieku najlepiej kilkunastu lay, co dawałoby pełnoprawne członkostwo w Kościele. w tym momencie widzę już jak ewangelikalni patrzą na mnie wilkiem, gdyż to bardzo katolickie (przejęte później przez ewangelików) podejście. co ja na to poradzę, że uważam je za słuszne? czy mam byc bezmyślnym robotem, z góry odrzucającym wszystko, co ma choć minimalne katolickie konotacje? nie zapominajmy również, że na świecie istnieją Kościoły ewanglikalne akceptujące chrzest dzieci. o tym polscy ewangelikalni zdają się zapominać. 
już słyszę argument moich obecnych współwyznawców, że my praktycznie robimy to samo. tylko, że powiedzmy w wieku lat kilkunastu przygotowujemy do chrztu, chrzcimy i w ten sposób zapewniamy pełnoprawne członkostwo w Kościele. a czy ja mam coś przeciw temu? nie mam. chcę jedynie zaznaczyć, że akceptuję obie formy postępowania. natomiast co do osoby w wieku świadomym nie mam żadnych wątpliwości. najpierw nawrócenie, potem chrzest. oczywiście nie każde wyznanie wiary będzie wiarygodne, ale od tego są pewne procedury, które mogą zweryfikować postawę danego katechumena.
moje dziecko samo podejmie decyzję co do swojego chrztu. nie znaczy to, że odmawiam innym prawa do ochrzczenia swojego dziecka. nie będę takiego chrztu negował, co jest normą w moim środowisku. będę się jednak domagał powtórnego chrztu w sytuacji, gdy osoba ochrzczona w niemowlęctwie odejdzie od chrzescijaństwa, a następnie nawróci się na nowo. dla mnie jest to konwertyta na chrześcijaństwo i jako taki podlega takiej samej procedurze jak wszyscy inni. jakże różnię się od innych ewangelikalnych, którzy negują chrzest niemowląt w każdej sytuacji i domagają się jego powtórki w każdym przypadku pod rygorem niedostępności zbawienia (jakby mieli prawo decydować, kto będzie, a kto nie będzie zbawiony)
w mojej ocenie każdy radykalizm prędzej czy później prowadzi do zła. fizycznego lub moralnego. do wykluczenia ze wspólnoty wszystkich, którzy nie chcą lub nie czują potrzeby bycia tak radykalnym. dzieli świat na dwie części dobrą (my) i złą (cała reszta).
o tym jak bardzo radykalizm może być niebezpieczny, można zrozumieć przedstawiając hipotetyczną, choć wcale nie niemożliwą sytuację, wyobraźmy sobie miasteczko, w którym jest cerkiew, kościół rzymski, reformowany, mariawicki i jakiś ewangelikalny. i synagoga. i meczet. i wszyscy żyją w zgodie i przyjaźni. w dzisiejszych czasach niepokojów religijnych taki obrazek byłby spełnieniem marzeń o szczęśliwym świecie. jednak nie dla wszysktich. nie dla ewangelikalnych, którzy, jestem tego pewien, postawiliby sobie za cel "nawrócenie" wszystkich mieszkańców na swoją wersję chrześcijaństwa. w ich odczuciu miejska wielokulturowość i wieloreligijność jest niczym innym jak dowodem na działania diabła. w końcu to diabłu zależy na wielości, na tym, by ludzie myśleli, że Boga można czcić na wiele różnych sposobów, a obecność innych religii wcale nie musi być zagrożeniem. będą w swoim mniemaniu prowadzić ewangelizację, ale tak naprawdę będą ludziom "sprzedawać" swoją wersję Boga, przekonywać, że tylko "ich" Bóg jest tym jedynym, prawdziwym. wszelka porażka będzie tłumaczona działalnością demonów, które "trzymają w szponach" to miasteczko. będą wierzyć, że prowadzą strategiczną walkę duchową na którymś tam niebiańskim poziomie. i że są już blisko zwycięstwa.
wiem, że nie tylko ewangelikalni chrześcijanie dążą do monopolu wyznaniowego. ale ich działanie w tym kierunku jest bardzo widoczne. a żaden monopol nie jest dobry. przynosi jedynie samo zło.

poniedziałek, 28 października 2013

Są rzeczy, których nie rozumiem.

w moim zborze występuje rzecz uwierająca mnie tak mocno, że całym sobą jestem przeciw niej. nie jst to cecha każdego Kościoła, gdyż KZ daje swoim zborom dużą (czasem zbyt dużą, ale to temat na inną opowieść) autonomię. zwyczaj, który mam na myśli jest dla mnie dodatkowo całkowicie niezrozumiały.

przed każdą Wieczerzą pastor mówi "w tradycji naszego zboru jest, że do Wieczerzy Pańskiej przystępują osoby, które ochrzciły się w wieku świadomym" (cyt z pamięci). tym samym mój zbór z miejsca eliminuje bardzo wielu zacnych, porządnych, oddanych Chrystusowi chrześcijan tylko dlatego, że Kościół w którym akurat oni wyrośli, praktykuje chrzest niemowląt.
ja także uważam, że chrzest jest tak ważną i istotną decyzją w życiu, że podjąć ją może wyłącznie osoba, która rozumie o co w tym wszystkim chodzi, co to znaczy i jakie ma to znaczenie dla jej życia. jednak absolutnie nie wykluczałbym z Wieczerzy osób, które szczerze i autentycznie wierzą w Chrystusa, nie na zasadzie tradycji, a własnego wyboru. chrześcijaninem jest się bowiem nie poprzez chrzest, a poprzez indywidualne dotknięcie Boga, powodujące trwałą zmianę w życiu człowieka. zmianę polegającą na patrzeniu na świat nie przez własną, a przez Bożą perspektywę. owszem, dla osoby, że się tak wyrażę spoza "środowiska" chrzest jest niezbędnym potwierdzeniem nowootrzymanej wiary w Jezusa, natomiast dla kogoś już ochrzczonego w którymś z historycznych Kościołów jest to czynność zbędna, nie mająca żadnego znaczenia. fakt, że nastąpiła ona niemal zaraz po narodzinach nie powoduje jej nieważności. chrzest w imię Ojca, Syna i Ducha Św jest ważny niezależnie od okoliczności w których się dokonał. dlatego stoję również na stanowisku niepowtarzalności chrztu, stanowisku obcym mojemu obecnemu Kościołowi.
poza tymi dwoma rzeczami boli mnie jeszcze nieuczestniczenie mojego zboru w warszawskim Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan. to też decyzja indywidulna, gdyż w innych miastach zbory KZ uczestniczą w tej ekumenicznej uroczystości. wielka szkoda, gdyż przez to warszawska społeczność zamyka się na możliwość kontaktu z innymi, również będącymi w ogromnej mniejszości Kościołami. jest to zapewne podyktowane ogromną niechęcią mojego środowiska do kontaktów ekumenicznych, niechęcią przyznam całkowicie dla mnie niezrozumiałą. ale to układa się w pewną całość. jak tu brać udział w takim Tygodniu, skoro duchowni Kościołów historycznych uczestniczący w nabożeństwie, nie mieliby prawa przystąpić do Wieczerzy. czyli brak mojego zboru w obchodach Tygodnia to tylko logiczna konsekwencja tego stanowiska. mam przyjaciół w kilku Kościołach, mogę razem z nimi wspólnie świętować ten czas. ale niestety nie w swoim zborze.
szkoda. 

piątek, 5 kwietnia 2013

antysemityzm w żywe oczy

w Polsce nie ma antysemitzmu. twierdzenie, że jest to kalumnie i obelgi godne rozprawy sądowej o obrazę narodu polskiego. tak przynajmniej twierdzą ci, którzy nigdy swoich antysemickich skłonności nie ukrywali.
dziś spotkała mnie interesująca przygoda. w kiosku pod rondem obok Metra Centrum chciałem kupić "Historię Żydów polskich". pomocnik historyczny wydany przez "Politykę". wchodzę do kiosku, proszę o tę gazetę. sprzedawczyni chce się upewnić o co mi chodzi i po chwili mruczy pod nosem "a... Żydy". widząc mój wzrok trochę się zmieszała i mówi "no wie pan, ludzie tak mówią". odpowiadam, że 95% polskiego społeczeństwa mówi w ten sposób i, że już się przyzwyczaiłem. w tym momencie chyba bierze mnie za Żyda. podaje mi gazetę nawet na mnie nie patrząc. bierze bankot, chowa go do szuflady, nie zawracając sobie głowy takim szczegółem jak 1 grosz reszty. 
pewnie wróciła wieczorem do domu i oburzona opowiadala jak jakieś Żydzisko wdarło się do jej kiosku. nie wiem, może jutro przyjdzie do pracy z wodą święconą i odkazi kiosk po mojej obecności.
ale polski antysemityzm to przecież wyssane z palca bzdury. dziś miałem kolejny tego przykład.

sobota, 30 marca 2013

znów nie obchodzimy Wielkiej Nocy

Jutro Wielkanoc, niedziela Zmartwychwstania. największe święto dla chrześcijan. jednak aby na pewno? żyjemy przecież w bardzo dziwnym miejscu, w kraju Polską zwanym. jest ono tak niesamowite, że bardzo często cudzoziemcy przybywający do nas z bardziej cywilizowanych rejonów mogą mieć wątpliwości, czy aby nie sprzedano im biletu na Marsa. 
otóż w Polsce Wielkanoc i w ogóle wsztstkie święta chrześcijańskie są wyłącznie katolickie. rzymskokatolickie, by być dokładnym. przecież w naszych realiach katolickie znaczy rzymskie.
od pewnego czasu nauczono się już wprawdzie, że prawosławni świętują 2 tygodnie później, ale protestanci w świadomości społecznej dalej nie istnieją. są tylko katolicy. od ponad tygodnia czytamy "już za tydzień Wielkanoc, największe święto dla katolików", "za tydzień katolicy w całym kraju będą świętować Wielkanoc".
wiem, powtarzam się. co roku, a właściwie dwa razy w roku piszę dokładnie to samo. że święta nie są wyłącznie katolickie, że my jako protestanci też istniejemy. ale w tym roku zdobyłem niespodziewanego sojusznika. w dzisiejszej gazecie wyborczej Jan Turnau, znany publicysta katolicki, a jednocześnie wielki przyjaciół wielu Kościołów protestanckich stwierdził, że wściekle narzeka na upartą gadkę szmatkę mediów, że dziś (tylko) święto katolickie. . w swoim felietonie wymienia nawet słowo "protestanci". bo jak twierdzi "jest Kościołów chrześcijańskich wiele!". 
może w przyszłym roku ktoś wreszcie napisze, że katolicy śwętują wspólnie z protestantami. bardzo chciałbym w to wierzyć. tego sobie i wam życzę.

piątek, 15 marca 2013

co wtedy zrobimy?

to bardzo trudny czas dla polskiego himalaizmu. wielki sukces i jeszcze większa tragedia.  jakie wnioski możemy wyciągnąć my, chrześcijanie z tego, co wydarzyło się na Falchan Kangri? oni dla pierwszego w historii zimowego wejścia gotowi byli poświęcić życie. i rzeczywiście je poświęcili. teraz szykuje się kolejna ryzykowna wyprawa, celem odnalezienia ciał zmarłych himalaistów. ona także może zakończyć się czyjąś śmiercią, mimo wszystko pójdą tam.

i tu dochodzimy do sedna sprawy. oni są gotowi zginąć, by być pierwszymi, którzy weszli zimą na szczyt. co my, jako chrześcijanie jesteśmy w stanie uczynić, by zanieść Chrystusa tym, którzy Go nie znają? czy postawimy nasze życie na szali? czy może jednak stwierdzimy, że warto nasze życie zachować i nie pchać się tam, gdzie można je stracić?
takie mnie naszły pytania i rozterki po tym, co wydarzyło się w Hindukuszu. a o to pytam również siebie. bo tak łatwo mówić o oddaniu życia dla Jezusa. a jak przyjdzie co do czego...

Firma dla wyzysku

miło widzieć jak wielu naszych neoliberalnych herosów dostaje orgazmu na wizji, nie mogąc się nacieszyć z faktu, jaki to Polacy zaradny i przedsięorczy naród, niczym pionierzy przybijający w XVII w do wybrzeży Ameryki Północnej. nie mogą się nachwalić,  że w Polsce mamy tak ogromną ilość firm. podobno ich ilość stawia nas w czołówce ue.
nie zauważają tylko jednego, drobnego faktu. ponad połowa owych "firm" to jednoosobowe działalności gospodarcze zarejestrowane na życzenie pracodawcy, który nie chce ponosić żadnych kosztów zatrudnienia i woli wszystko zwalić na pracownika. wybór jest niezwykle prosty. albo zakładasz działalność gospodarczą, albo nie dostajesz roboty. w wielu miejscach na prowicji ludzie zwyczajnie nie mają wyboru. wtedy taki bandyta (zwany dla kamuflażu "pracodawcą") nie zatrudnia, a jedynie daje zlecenia, z których to potem zleceń pracownik ma się sam rozliczyć z urzędem podatkowym, zusem czy inną tego typu instytucją.
zadziwiający jest fakt, że państwo polskie zamiast takeiego bandziora tępić na każdym kroku, ułatwia mu życie jak tylko może, twierdząc, że robi to "dla dobra wspólnego".
znam bardzo wielu takich "przedsiębiorców". hydraulik w spółdzielni mieszkaniowej, kierowca w firmie transportowej, telemarketer, przedstawiciel handlowy, pracownik produkcji, nawet pracownik agencji ochorny. to ciężko pracujący, okradani na każdym kroku ludzie. nie żadni "przedsiębiorcy". ale tego nasi neoliberalni herosi zdają się nie dostrzegać. po co zakłócać sobie obraz rzeczami, które przecież "nie istnieją".

wtorek, 5 marca 2013

oblężona twierdza

jestem członkiem Kościoła uważającego sie za Kościół ewangeliczny. wierzę, że trafiłem tu, bo taka była wola Boga względem mojego życia. wiem też, że przynajmniej na razie jest to miejsce dla mnie. gdyby pewnego dnia coś się zmieniło, niewątpliwie bym to odczuł.
nie wszystko jednak, co się w moim Kościele dzieje zyskuje moją akceptację. z jednej strony to chyba pozytywne zjawisko. nie trzeba przecież bezkrytycznie akceptować wszystkiego, co się widzi i słyszy. z drugiej zaś strony, zjawisko, że są rzeczy budzące niepokój nie jest tym, czym można się chwalić.
zauważam, że w Kościołach naszego typu występuje zamykanie się na innych chrześcijan, tych uważanych przez nas za "niepełnowartościowych". bo nie wierzą tak jak my. oczywiście nie jesteśmy jedynym nurtem, który w ten sposób postępuje, ale czy to jest wytłumaczenie?
ktoś powie, że powinniśmy się izolować od katolików, prawosławnych. bo inna teologia, inne rozumienie i interepretacja Biblii, inne podejście do bardzo wielu spraw. o ile mogę się z pewnym wahaniem zgodzić, że kontaktyz katolikami czy prawosławnymi powinny być bardzie oficjalne i kurtuazyjne, o tyle niechętny stosunek do innych protestantów już mnie dziwi. chodzi szczególnie o stosunek do tradycyjnych ewangelików. a cóż oni takiego robią, że zasługują na takie traktowanie? chrzczą dzieci, do swoich duchownych mówią "ksiądz", mają bardziej stonowane nabożeństwa. i to ma być powód takiego, a nie innego ich traktowania? to troche niepoważne. przecież wszyscy jesteśmy protestantami. choć w tej kwestii już od kilkunastu osób osób słyszałem, że nie jako zielonoświątkowcy nie jesteśmy protestantami. osoby te uważają, że tworzymy czwarty (a wg niektórych nawet piąty) nurt chrześcijaństwa. jednak nie możemy zapomnieć, że człowiek od którego tak naprawdę zaczęło się pentakostalne przebudzenie był metodystą. choćby z tego tylko powodu do tradycyjnych ewangelików należy mieć pozytywny stosunek.
rozumiem także argumenty osób trochę negatywnie. w wielu przypadkach osoby doznające chrztu w Duchu Św. zostają usunięte ze swoich dotychczasowych Kościołów. ewangelicka rodzina nie zawsze akceptuje zmianę wyznania. są przypadki, gdy osoba zostająca zielonoświątkowcem zostaje potraktowana jak apostata z ewangelicyzmu. to rzeczywiście niemiłe zdarzenia, które należy ocenić jednoznacznie negatywnie. ale czy mają one być powodem całościowej złej opinii o naszych ewangelickich współbraciach? a czy sami nie jesteśmy bez winy? czy dopuszczanie w naszych zborach do Stołu Pańskiego jedynie osób ochrzczonych w wieku świadomym nie stawia w kłopotliwej sytuacji wielu szczerze wierzących, nawróconych metodystów, reformowanych czy luteran? nieżyjący już niestety znany kalwiński duchowny Lech Tranda, wspominał jak to będąc studentem ChATu, przebywał w Hajnówce w zborze baptystycznym. zżył się z tymi ludźmi, polubił się z wieloma. wszystko było w porządku do czasu nabożeństwa z Wieczerzą Pańską. wtedy dowiedział się, że jest nieochrzczony. nie muszę chyba dodawać, że ta "przygoda" na długo nastawiła go negatywnie do naszego środowiska.
przyznaję, że trudno mi się słucha "my wierzący, a oni ze świata", czyli "my nawróceni, a oni niewierzcy". wiem, podobne sformuowania są zawarte w listach Nowego Testamentu, ale wtedy one miał uzasadnienie. dziś nie mają. cytując klasyka polskiej polityki mogę jedynie zawołać "nie idźcie tą drogą!". nie przenoście realiów sprzed prawie dwóch tysięcy lat na obecną rzeczywistość. doskonale wiecie, że wówczas "świat" to byli poganie otaczający chrześcijan ze wszystkich stron i prześladujący ich na każdym kroku. a dziś nazywacie "światem" wszystkich, którzy nie są członkami waszych Kościołów i nie prezentują waszej wizji chrześcijaństwa. budujecie wokół siebie mur, a potem płacz "bo świat nas nienawidzi". jaki świat? ludzie, którzy uznali, że nie sposób z wami normalnie żyć.
syndrom oblężonej twierdzy to nie najlepszy punkt wyjścia do mówienia ludziom o Bogu.

wtorek, 19 lutego 2013

wybór ważny również dla nas

czy jako polski zielonoświątkowiec powinienem interesować się wyborem nowego zwierzchnika Kościoła rzymskokatolickiego? pytanie wbrew pozorom dość istotne. niby nie podlegam władzy mieszczącej się w Watykanie, ale żyjąc w kraju, w którym zdecydowana większość mieszkańców tejże władzy podlega powinienem wiedzieć, kto może tymże zwierzchnikiem zostać.
od mojego informatora z wysokich kręgów polskiego Krk (to akurat nie jest żart) wiem, że tegoroczny wybór będzie raczej po bandzie. albo radykalny konserwatysta, który zakonserwuje swój Kościół jeszcze badziej niż JPII i B16, albo liberał, który dokona nowego otwarcia, porównywalnego z Soborem Watykańskim II. kandydat środka na tym konklawe większych szans raczej nie będzie mieć.
spytacie czemu się tym interesuję. ano dlatego, że ten wybór może mieć realny wpływ na sytuację mniejszości wyznaniowych w krajach, gdzie rzymscy katolicy są w większości. nie musi, ale może. może się nagle okazać, że zaczynamy być traktowani jak równi partnerzy, a nie jak dziwne "wspólnoty wyznaniowe". może się okazać, że nie krzyczy się już przeciw nam z ambon i nie wzywa do donoszenia do proboszczów na wszystkich, którzy mieszkają w okolicy, a nie pasują do standardowego wizerunku Polaka - rzymskokatolika.
ale może się też okazać, że propaganda przeciw mniejszością wyznaniowym nabierze tempa. że zaczną się jakieś dziwne rzeczy, które nie do końca będą przyjazne. że nagle życie wśród niemal samych wyznawców Kościoła Rzymskiego stanie się jeszcze trudniejsze.
mówi się o siedmiu poważnych kandydatach na szefa. włoski konserwatysta Tarciso Bertone. nie ukrywam, że on może mieć największe szanse. będzie prostą kontynuacją dotychczasowej linii. Włochów jest większość, jeśli solidarnie zagłosują na rodaka nikt inny nie ma szans. ale są podzieleni i podobno poważnie. do tego stopnia, że niektórzy są w stanie głosować na kogokolwiek, byle nie na Bertone. idziemy dalej. Ghańczyk Peter Turkson. wymieniany jako (nomen omen) czarny koń tych rozgrywek. jego wybór może spowodować przewrót porównywalny ze zniesieniem segregacji rasowej czy upadkiem bloku wschodniego. niektórzy mówią jednak, że na czarnego papieża to jeszcze zbyt wczesna. wolność i demokracja to jedno, ale przyzwyczajenia to drugie. nie wyklucza się papieża z Afryki, ale podobno nie teraz. Hondurańczyk Oscar Maradiaga. bardzo charyzmatyczny kardynał, mający spore poparcie i dużą liczbę przyjaciół. bardzo wysoko w notowaniach. jego wybór mógłby poważnie zmienić obraz kościoła rzymskokatolickiego na świecie. może nawet wzrosłaby ilość konwersji czy powołań kapłańskich. Filipińczyk Luis Tagle. najmłodszy kardynał i wielka nadzieja zwolenników radykalnych zmian i otwarcia się na współczesny świat. Dominikańczyk Nicolas Lopez Rodriquez. kolejny Latynos cieszący się ogromną charyzmą, choć tu wadą może być wiek. papież dobijający 80tki to zbytnie ryzyko szybkiego konklawe. Kanadyjczyk Marc Ouellet. o nim nie wiem niemal nic. nieznany mi jest również powód, który stawia go wśród kandydatów. Amerykanin Timothy Dolan. bardzo otwarty umysł, ciekawy świata i zachodzących w nim zmian. lubi media, nie ma oporów przed publicznymi wystąpieniami. jako mieszkaniec USA wie, co to jest wielość kultur i religii. może liczyć na poparcie Włochów, którzy nie zechcą głosować na Bertone. 
ale w tej kwestii nigdy nic nie wiadomo. może się nagle okazać, że wybiorą kogoś spoza tej listy. choć już sam jej skład jest sensacyjny. siedmiu ludzi, a tylko trzech białych i jeden z Europy. widać, że nawet Kościół rzymskokatolicki powoli otwiera się na nowe czasy. a one wyglądają tak, że serce katolicyzmu (jak zresztą innych wyznań chrześcijańskich) bije poza Europą. i może trzeba wybrać człowieka z terenów, które bardziej pokazują pozycję katolicyzmu na świecie.
a nam, protestantom życzę wyboru liberała. wtedy życie stanie się choć trochę łatwiejsze. może nie będziemy już "wspólnotami wyznaniowymi", "odstępcami", "braćmi odłączonymi", a po prostu chrześcijanami. wiem, że bez względu na opinię Watykanu jesteśmy nimi i nie ma ona dla nas żadnego znaczenia, ale takich rzeczy nie słuchało się miło.

poniedziałek, 18 lutego 2013

to jakaś wirtualna rzeczywistość

ostatnimi czasy mamy w naszym kraju ogromny festiwal hipokryzji. to oczywiście nihili novi, zachowania takie występują niemal nieprzerwanie od 1989. jednak dziś kiedy zaglądają nam w oczy realne zagrożenia, realne problemy, stawianie na sprawy nie mające wielkiego wpływu na losy obywateli zakrawa na zwykłą grandę.
bezrobocie wzrasta w tempie, które przeraża. każdego dnia ludzie tracą pracę. nie chodzi mi o jakieś pojedyńcze przypadki, jak to przedstawia rządowa propaganda, że ktoś coś ukradł w miejscu pracy czy stawił się do niej "pod wpływem" i dlatego już nie pracuje. ludzie tracą pracę, gdyż firma albo bankrutuje, albo przeprowadza "restrukturyzację" polegającą na obcinaniu wszystkiego poza pensjami zarządu, albo właśnie została sprzedana zagranicznemu "inwestorowi", który kupił ją wyłącznie po to, by zamknąć konkurencję dla swojego biznesu.
urzędy pracy nie robią nic, by pomóc bezrobotnym. ich jedyna rola to podstemplowanie kolejnego ubezpieczenia zdrowotnego i wyznaczenie terminu kolejnej wizyty, która w 99% nic bezrobotnemu nie da. przypadki, że ktoś za pośrednictwem urzędu pracy znalazł w miarę normalną robotę, tzn na umowę o pracę i dłuższą niż sześć miesiący są tak rzadkie jak ludzie, którzy widzieli Yeti lub Wielką Stopę.
publiczna służba zdrowia na naszych oczach przestaje istnieć. szpitale toną w długach, kolejki w przychodniach przypominają te z czasów PRlu, lekarze boją się wypisywać leki refundowane, bo NFZ zrobi wszystko, by udowodnić im niekompetencję. za to prywatne ośrodki zdrowia kwitną. dobry sprzęt, specjaliści, którzy w publicznym szpitalu są łaskawie 3 godziny dziennie, a potem pędzą na prywatną praktykę. mimo wysokich cen, nie narzekają w dużej części na brak pacjentów, gdyż życie i zdrowie to wartości największe i ludzie często zapożyczą się po uszy, by móc leczyć dziecko, rodzica czy rodzeństwo. to, że potem nie są w stanie tych długów spłacać i lądują ostatecznie na bruku jest smutną konsekwencją ogólnej sytuacji jaka zabija ten kraj.
tu dochodzimy do kolejnego problemu. ludzie nie mający zdolności kredytowej, a potrzebujący gotówki "na wczoraj" skazani są na instytucje, które wprawdzie pożyczą niemal dowolną kwotę bez żadnego problemu, ale odsetki jakich żądają są nie do zakceptowania w cywilizowanym świecie. najbardziej znaną firmą jest tutaj Provident, który w swojej "rodzinnej" Anglii ma opinię, której lepiej publicznie nie cytować. funkcjonuje gdzieś na marginesie rynku finasowego dlatego też przeniósł swoją działalność przeniósł na biedne kraje Europy Wschodniej, gdzie zbija fortunę. w Polsce ludzie wpadają w łapy lichwiarskich firm, które nawet nie ukrywają, że ich celem jest zdarcie z człowieka ostatniej koszuli. przypadki, kiedy ktoś pożycza z firmy "poznanej" na wiacie przystankowej 5 tyś zł, a po roku traci dorobek całego życia naprawdę nie należą do rzadkości. wygrać z nimi w sądzie nie można, gdyż umowy pożyczek są tak skonstruowane, że nikt nie może się przyczepić. a rząd mówi, że mamy "wolność działalności gospodarczej" i nic nie robi w tej kwestii.
kolejnym poważnym problemem są nieruchomości znacjonalizowane po wojnie tzw "dekretem Bieruta". włądze samorządowe oddają je spodkobiercą lub osobom, które odkupiły od spadkobierców prawo do nieruchomości i nie przejmują się co dalej. nie interesuje ich los lokatorów, którzy z dnia na dzień wpadają w łapy często zwykłych bandytów. prześladowanie lokatorów, którzy nie chcą się wyprowadzić (bo niby gdzie?) to już klasyka w dużych miastach. najbardziej jaskrawym przykładem jest zabójstwo Jolanty Brzeskiej 1 marca 2011 w Warszawie. nikogo poza środowiskiem lokatorskim ta śmierć nie zainteresowałą. nikt nie postarał się dotrzeć do prawdy. z góry założono "samobójstwo" i zamknięto sprawę. wieści jakie dochodzą z Poznania, Łodzi czy Krakowa świadczą, że jst to problem ogólnopolski. i tu organy państwa nie są zainteresowane pomocą ludziom, którzy są zwyczajnie prześladowani.
poruszyłem tu tylko drobny wycinek problemów toczących nasz kraj. rząd tych ich zwyczajnie nie dostrzega. dla nich liczą się wyłącznie tematy zastępcze, kolejne wizyty w Unii, kolejne przejażdzki pana premiera po kraju. teraz będzie następny temat zastępczy. w środę (20.02) będą ogłoszone zmiany w rządzie. wszystko po to, by uniknąć realnych problemów. co nas obchodzi, któy minister poleci, a który zostanie. życie nie stanie się przez to lepsze.
ale oni przecież doskonale o tym wiedzą

wtorek, 12 lutego 2013

nie odmawiaj, by ci nie odmówiono

oznajmiono ci człowiecze, co jest dobre i czego Bóg żąda od ciebie. jeden z najbardziej znanych fragmentów, bardzo często pojawiający się na nabożeństwach, w kazaniach. wiem, że homoseksualizm jest sprzeczny z wolą bożą. nie jestem gejem i wiem, że nim nie będę. nie widzę jednak żadnego powodu, by odmawiać gejom tych samych praw, które mają osoby heteroseksulne. żyjąc w związku jednopłciowym ludzie ci odpowiedzą przed Bogiem za swoje czyny. ja nie będę miał poczucia winy, że przyłożyłem rękę do dyskryminacji z powodu orientacji seksualnej. nie można dyskryminować ludzi z powodu koloru skóry, narodowości, rasy, wyznania. na to wszystko są paragrafy. czym różni się dyskryminacja z powodu orientacji seksualnej od tej z powodu koloru skóry? powiedzieć, że Czarni mają mieć mniej praw, bo mają inny od nas kolor skóry to stanąć przed prokuratorem. powiedzenie, że osoby homoseksualne mają mieć mniejsze prawa to niemalże normalność. ja takiej "normalności" nie chcę. jeśli komuś odmawiam równych praw, tym samym daję innym prawo do odmawiania praw mnie przynależnym.

zamach, związki, abdykacja

zabawne, Benedykt XVI chce ustąpić z zajmowanego stanowiska i już sensacja. goście, komentarze, ekspertyzy. wstrząśnie światem, czy nie wstrząśnie? góry się zawalą, a morza rozstąpią? wszyscy się wypowiadają, pchają przed kamery, mnie pokażcie, ja wiem lepiej. ale jak przychodzi rozmawiać o biedzie, wykluczeniu, bezdomności, bezrobociu to nagle zapada martwa cisza i te zdziwione mordy. to niby mają być jakieś problemy? od razu widać nastawienie rządzącej nami hołoty. swoją drogą świetny temat zastępczy. "ciemny lud" dostanie nowe igrzyska i przestanie się dopytywać, o co w tym caym burdelu biega, kto ich teraz dyma bez wazeliny i dlaczego mają coraa mniej chleba. może nawet żądania związków uda się przedstawić jako zakłócanie świętej atmosfery przed nowym konklawe, a zatem jako atak na duchową kondycję narodu. była mama Madzi, zamach na Sejm, związki partnerskie. wszystko, by odwrócić uwagę od prawdziwych problemów drążących to państwo. to nie jest kraj dla normalnych ludzi. im ma wystarczyć fakt prasowy, który ma przykryć jak bardzo jest tu źle. szkoda tylko, że ten starszy mężczyzna ma być kolejną przykrywką nieudolności rządzących. a tak już całkowicie poważnie. co dla nas, protestantów znaczy to zdarzenie? jeśli nowego szefa rzymscy wybiorą sobie normalnego człowieka, otoczy się on normslnymi współpracownikami. jeśli wybiorą świra, będziemy mieli Watykan pełen świrów. a to mogłoby wpłynąć bardzo źle na stosunki między Kościołami. i to jest największe zagrożenie całej tej sytuacji.

poniedziałek, 11 lutego 2013

sztuka dla sztuki?

w tym roku zdcydowałem się na heroiczny wręcz wysiłek. uczestniczyłem niemal we wszystkich nabożeństwach Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan. niestety wrażenia, jakie z nich wyniosłem nie napawają optymizmem. spyta ktoś, co jest istotą takiego Tygodnia? odpowiedź wydaje się prosta. zbliżenie między Kościołami, przynajmmiej na gruncie polskim. ale ono już jest od wielu lat. duchowni znają się, odwiedzają wzajemnie swoje Kościoły, prowadzą wspólne inicjatywy. są oświadczenie, deklaracje. zbliżenie nie jest może idealne, ale zawsze jakieś jest. tu chodzi bardziej o zbliżenie między wiernymi. najlepiej wiernymi różnych tradycji. katolickiej, protestanckiej, prawosławnej. i tu zaczyna się problem. będąc uczwestnikiem tych nabożeństw zauważyłem jedną, wspólną cechę. zdecydowana większość uczestników to członkowie danego Kościoła. ktoś inny stanowi niestety bardzo rzadki widok. najczęściej poszczególni duchowni przychodzą z własną asystą, by w obcym dla siebie miejscu nie czuć się samotnym. w niektóych miejscach człowiek odnosił nawet wrażenie, że większość ludzi przyszła na swoje własne nabożeństwo czy swoją własną mszę i nawet nie wiedziała, że dziś będzie ekumenicznie. miny wielu ludzi widzących duchownych w innych strojach były często bezcenne. zastanawiali się widocznie, co ci ludzie tu robią, kto ich w ogóle wpuścił do mojego jedynie słusznego kościoła. czasem, gdy okazywało się, że kazanie będzie głosić "ten obcy" zwyczajnie wychodzili z kościoła. wiadomo, że Tydzień jest jednostką autonomiczną. to znaczy, że w każdym mieście mogą brać w nim udział inne Kościoły. często bywa tak, że Kościół A jest zaangażowany w Warszawie, Poznaniu, Gdańsku, Wrocłąwiu, a Kościół B w Olsztynie, Krakowie, Poznaniu, Lublinie. i jak tu wytłumaczyć, że mój Kościół uczestniczy w Poznaniu, a nie uczestniczy w Warszawie? jak powiedzieć, że nasze środowisko nie jest tu jednolite, że jeden jest za, a drugi jest przeciw. osobiście uważam, że społeczności, które nie uczetniczą w Tygodniu (nazwa od dawna umowna) bardzo dużo na tym tracą. rozumiem, że może chcą podkreślić swoją przynależność konfesyjną, zasłonić się swoją odmiennością (w domyśle - lepszą niż odmienność innych). może niektórzy nie chcą wpuszczać duchownych Kościoła od którego kiedyś doznali jakiś krzywd. ale ta polityka może się kiedyś zemścić. ktoś, kto odgradza się od innych nie jest wart, by w innej sytuacji korzystać z czyjejś gościnności czy szacunku. póki ludzie nie zrozumieją, że to jest dla nich, cały ten Tydzień nie będzie miał sensu. będzie sztuką dla sztuki, a czas zmarnowany na jego organizację będzie można z powodzeniem wykorzystać na bardziej pożyteczne działania.

piątek, 8 lutego 2013

kobieta pastor? nie jesteś chyba zdziwiony/a?

wszyscy, którzy mnie znają doskonale wiedzą, że nie uciekam od trudnych tematów. mało tego, należą one do moich ulubionych. nie widzę przyjemności w opisywaniu rzeczy, które nie wzbudzają emocji. nic tak bardzo mnie nie nastraja jak wysoka temperatura dyskusji lub świadomość, że mogę takową spowodować. ewentualnie mogę się zgodzić na gorące negatywne bądź pozytywne reakcje.

sprawa ordynacji pastorskiej kobiet jest jednym z tematów wywołujących emocje. a tam, gdzie emocje, tam i ja. mało kto pozostaje obojętny jeśli chodzi o kobiety pastorów. są ostre głosy za i równie ostre głosy przeciw. od razu mówię, że jestem za. przyczyna mojego stanowiska jest niezwykle prosta. nie widzę żadnych podstaw, które miałyby zabraniać kobiecie sprawowania urzędu pastora.
przeciwnicy kobiet pastorów mają w zasadzie dwa argumenty. ten, że Chrystus powołał samych mężczyzn, oraz dwa fragmenty pawowych listów "nie pozwalam zaś kobiecie nauczać" oraz "nie przystoi w zborze kobiecie mówić".
oczywiście trudno zaprzeczyć, że Chrystus powołał jedynie mężczyzn. ale pamiętajmy, że byli oni wyłącznie Żydami. kierując się takim literalnym odczytywaniem Biblii powinniśmy dziś powoływać na pastorów samych mężczyzn żydowskiego pochodzenia. jest to jednak niewykonalne przynajmniej z dwóch przyczyn. nie ma w tym kraju aż tylu Żydów, którzy spełnialiby warunki. no i byłaby to gigantyczna dyskryminacja.
nawiązując do powyższych cytatów, przeciwnicy ordynacji kobiet zapominają o jednym. Biblia była pisana w określonym czasie i miejscu, kiedy kobiety i mężczyźni byli traktowani zupełnie inaczej, pomimo iż Chrystus wszystkich nas stworzył równymi. nie można powiedzieć "Jezus nie powołał kobiet, zatem nie mogą one być pastorami. to tak, jakby powiedzieć, że sto lat temu kobiety nie miały praw wyborczych i odwołując się do historii i zwyczajów powinniśmy pozbawić tych praw również dzisiejsze kobiety. byłoby to jawne szaleństwo i nie sądzę, by poza kilkoma niegroźnymi fanatykami typu Janusz Korwin-Mikke pomysł zyskał poparcie.
osobiście boli mnie, że mój Kościół nie ordynuje kobiet. toczy się w jego szeregach dyskusja na ten temat, na razie przeciwnicy ordynacji kobiet mają przewagę, ale w miarę upływu czasu sytuacja może się zmienić. mam nadzieję, że już niedługo, gdyż młode pokolenie, spośród którego rekrutować się będą nowi pastorzy już takich uprzedzeń nie ma. celowo piszę "uprzedzeń", gdyż dla mnie to są uprzedzenia. 
jako Polska mamy tutaj spore tradycje. wprawdzie pierwszą kobietą pastorką była Anne Zernike holenderska mennonitka ordynowana 5 listopada 1911, ale już pierwszą biskupką była Polka. Antonina Wiłucka ze Starokatolickiego Kościoła Mariawitów sakrę biskupią uzyskała 28 marca 1929. wiem, że teologicznie od mariawitów jesteśmy bardzo daleko, ale to też polska historia i nasze wspólne dziedzictwo. 
w każdym razie ja w dalszym ciągu będę się opowiadał za dopuszczeniem naszych dziewczyn do funkcji pastorskich. jak już pisałem nie widzę żadnych przeciwskazań. z dużym zainteresowaniem śledzę również przypadek Moniki Zuber, która w tym roku ma zostać ordynowana wKościele Ewangelicko-Metodystycznym. mam wielką nadzieję, że zostanie pastorką, że metodyści nie zachowają się jak luteranie czy reformowani. główne Kościoły ewangelickie kilkakrotnie pokazały, że ich postawa wobec Wielkiego (rzymskiego) Brata nie może być nazwana inaczej jak tylko służalczą.
ale to już zupełnie inny temat...

chuliganka Watykanu

jedna ze znajomych osób na wieść, że wracam do pisania bloga spytała z poważną miną "znów będziesz walił w katolików jak w bębęn?". powiem tak, jak nie zasłużą to walić nie będę, ale jak zasłużą to walić będę z największą przyjemnością.
od dłuższego już czasu Watykan zasługuje jednak, by w niego walić. najpierw stworzyli ordynariat dla anglikanów. wykorzystali słabość Wspólnoty Anglikańskiej, ich wewnętrzne kłótnie na różne tematy i zaproponowali własne "rozwiązanie". zostańcie katolikami. przykro, że tylu anglikanów, zarówno świeckich jak i duchownych (w tym biskupów) dało się na to nabrać. robota została wykonana, naruszono stabilność Kościołów anglikańskich, ich jedność teologiczną, organizacyjną, a nawet towarzyską.
teraz przyszedł czas na luteran. przesłanie jest bardzo proste, takie same jak w przypadku anglikanów. skoro niektóre wasze wspólnoty wyznaniowe (bo przecież nie Kościoły - Watykan nie zwykł tak nazywać konkurencji) ordynują kobiety oraz osoby homoseksualne, a wy się z tym nie zgadzacie, zapraszamy do nas. porzućcie herezję w której do tej pory tkwicie i przystąpcie do "jedynego, prawdziwego" Kościoła jaki jest na ziemi. ale nie martwicie się, w swojej wielkiej łasce i dobroci pozwolimy wam na zachowanie pewnych waszych, niegroźnych heretyckich doktryn, tak byście nie musieli od razu czuć się wyrwani z korzeniami z waszego dotychczasowego środowiska.
mamy dwa bardzo niepokojące elementy. pierwszy to bliskość 500 rocznicy Reformacji (już za 4 lata), a drugi to niedawne oświadczenie szwajcarskiego kardynała Kocha, który oznajmił, że Reformacja była pierwszym krokiem do sekularyzacji (jasne, a wynalezienie noża było pierwszym krokiem do skonstruowania bomby atomowej). odnoszę niejasne wrażenie jakby utworzenia akurat teraz ordynariatów dla luteran było wyraźnym sygnałem ze strony Watykanu, że Reformacja była jakimś "nieudanym eksperymentem" czy czymś w tym stylu. jakby mówili "Reformacja? 500 lat i... wystarczy". że teraz protestanci, przynajmniej nurtu ewangelickiego dostaną "szansę" pokojowego "powrotu" na łono "prawdziwego Kościoła". kto wie, może w najbliższym czasie powstaną ordynariaty dla reformowanych, metodystów, może dla baptystów, a nawet dla zielonoświatkowców? data oczywiście nie jest wybrana przypadkowo, może uda się choć w małym stopniu przyćmić nadchodzącą rocznicę? że nie będzie się mówiło wyłącznie o wystąpieniu Marcina Lutra, ale i o tym, że jakaś grupa luteran, a może i innych ewangelików wraca do "prawdziwego" Kościoła.
zastanawia mnie jednak kondycja teologiczna tych luteran, którzy nie przeczę, mogąc być nieco zniesmaczonymi postępowaniem swoich macierzystych Kościołów zdezerterowaliby do Kościoła Rzymskiego. oczywiście można mieć wątpliwości co do ordynacji kobiet czy osób homoseksualnych. ale żeby z tego powodu porzucać protestantyzm, dziedzictwo Reformacji i wracać do grupy, z której przecież Marcin Luter z takim hukiem odszedł? czy nie jest to w jakimś stopniu zaprzeczenie własnej historii, tradycji, tożsamości, odrzucenie fundamentu na którym te osoby żyły przecież nawet i kilkadziesiąt lat. przecież są inne rozwiazania, skutecznie przetestowane choćby w USA. tam Kościoły anglikańskie, luterańskie, kalwińskie podzieliy się na te liberalne i te konserwatywne. wszystkie zostały w nurcie protestanckim i rozwijają się w mniejszym lub większym stopniu kontynuując dzieło Reformacji.
dlatego też mam nadzieję, że inicjatywa Watykanu, skierowana zdaje się bardziej do europejskich luteran trafi kulą w płot. na terenie Europy widać już luterańskich konserwatystów z USA. należy ufać, że ci luteranie, którzy nie odnajduą się w obecnych Kościołach skierują swoje kroki do nich, a nie do Watykanu.