Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 grudnia 2009

krzyż symbolem władzy

należy ponad wszelką wątpliwość stwierdzić fakt, że w polskich realiach krzyż (pod postacią katolickiego krucyfiksu) wiszący już niemal w każdym możliwym i niemożliwym miejscu nie jest już symbolem wiary, a symbolem władzy. władzy kościoła katolickiego, który traktuje Polskę jak swoją udzielną własność i nie zamierza się nią z nikim dzielić.
w przypadku instytucji kościoła rzymskokatolickiego nie należy się nabierać na żadne szumne i górnolotne deklaracje. im nie chodzi o żadną obronę ani krzyża, ani wiary. walka idzie tylko i wyłącznie o zachowanie sfery wpływów, o zachowanie władzy i pozycji.
zgoda na zdjęcie krzyży (dziwnym wydaje się fakt, że strona kościelna musiałby na to w ogóle wyrażać zgodę jakby nie leżało to wyłącznie w gestii państwa) byłaby aktem kapitulacji ze strony kościoła katolickiego. pokazaniem milionom ludzi, że nie jest on instytucją tak wszechwładną jak się dotąd przedstawia i że zwyczajnie ludzie nie mają się czego bać. a na utratę strachu przed sobą dzięki któremu miliony ludzi w Polsce w dalszym ciągu trwają przy nim kościół katolicki nie może sobie pozwolić.
to, że chodzi tylko i wyłącznie o władzę można się było przekonać obserwując przypadki, w których członkowie mniejszych Kościołów chrześcijańskich chcieli zawieszać krzyże. okazywało się, że ani prawosławny krzyż w podpórką, ani protestancki pusty krzyż nie mogą wisieć, gdyż zawsze znajdywał się jakiś funkcjonariusz kościoła katolickiego, który sprzeciwiał się takiemu obrotowi sprawy. tłumaczenie było dość mętne, że skoro "przytłaczającą" większość społeczeństwa jest katolicka to tylko taki krzyż ma prawo wisieć. nawet gdy chodziło o miasto, w którym katolików ze zniczem olimpijskim (bo nawet nie ze świeczką) szukać. jak pierwsze naciski nie dawały rady zawsze potrafiono "zatrudnić" do pomocy prawicowych, katolickich polityków, nawet takich, którzy danej miejscowości w życiu na oczy nie widzieli.
przypomina mi się Wrocław i słynna akcja licealistów (tylko ilu z nich potem "wymiękło") w sprawie zdjęcia krzyży ze ścian publicznej, świeckiej szkoły. doszło do debaty. chamski facet zatrudniony na etacie katolickiego księdza wręczył tym młodym ludziom duże, pluszowe misie i plastykowe karabiny. że to niby tylko takie dzieciaczki, które nie wiedzą, co czynią domagając się respektowania zapisów Konstytucji. znany katolicki ekumenista i arcy kulturalny człowieczek o nazwisku Terlikowski wyśmiewał się z nich i drwił zapraszając na Białoruś i do państw islamskich, gdzie będą mogli w pełni realizować swoje "antychrześcijańskie fobie". tak wygląda katolicka "obrona krzyża i wiary".
nigdy więcej nie dajcie się na to nabrać.

niedziela, 27 grudnia 2009

kpina, nie zamach.

i znowu próba zamachu. nie ma znaczenia czy udana czy nie. samolotów jest dużo, ludzi również. strata takiej maszyny z pasażerami ani nie wpłynie negatywnie na świat, ani nie pogorszy czy nie polepszy sytuacji w żadnym kraju.
o co chodziło? według mnie odpowiedź jest prosta. od długiego czasu był całkowity spokój. nie było prób zamachu. nie było żadnych powodów, by dalej finansować służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo. chłopaki musieli wziąć sprawy w swoje ręce. wpuścili na pokład zamachowca i teraz mogą się pochwalić jak to są potrzebni, gdyż udaremnili zamach. no i oczywiście potrzeba nowych funduszy, nowych środków tzw "bezpieczeństwa", nowych uprawnień (ciekawe jakie jeszcze mogą one być?) dla siebie.
paru kolesi bało się, że stracą pracę. dlatego też musiało na gwałt wymyślić coś, co maksymalnie utrudni życie normalnym ludziom, a im samym uroi, że są do czegokolwiek potrzebni.
zastanawiam się tylko kiedy pasażerowie będą musieli latać nago na stałe przywiązani do foteli. bo zdaje się, że to jest jedyna metoda na uniknięcie wszelkich zamachów. tylko kto normalny będzie wówczas latał?

nie jesteśmy plemionami w stanie wojny

wielu ewangelicznie wierzących chrześcijan (szczególnie tych "z urodzenia") niestety uważa się (choć pewnie nieświadomie) za lepszych od innych. taka mała, niewinna pycha. bo od urodzenia przyszło im żyć w środowisku, które jak sądzą jest środowiskiem pokazującym prostą drogę do nieba. niektórzy traktują to wręcz jak wyróżnienie. jakby Bóg przez postawienie ich w tej konkretnej rodzinie powiedział "jesteś dla mnie ważniejszy/a niż inni, którzy z mojej woli urodzili się gdzie indziej". jakby byli wybrani przez Boga, a inni byli tym samym odrzuceni. jakby Bóg przez "odpowiednie" urodzenie postawił ich od razu "w prawdzie", a innych "zmuszał" do jej ciągłego poszukiwania bez gwarancji znalezienia.
a jeśli to nie przeznaczenie, a zwykły przypadek? jeśli to, co oni uważają za wyróżnienie jest zwykłą wygraną na loterii narodzin? wiem, wtedy powiedzą, że to łaska boża przejawiająca się w ich życiu. a co by było gdyby historia potoczyła się inaczej? gdyby przykładowo taka Marzena zamiast przyjść na świat w rodzinie pastorskiej została córką np polskokatolickiego proboszcza. i czy coś by się zmieniło? nic, zapewne Marzena byłaby (naturalną) liderką młodzieży w swojej polskokatolickiej parafii. i również byłaby przekonana o swojej wyjątkowości. przecież Bóg uczynił ją córką kapłana. w dodatku kapłana Kościoła będącego w ogromnej mniejszości o muszącego się codziennie zmagać z piętnem seksty religijnej. a ci protestanci trzy ulice dalej to nawet nie wie co to za jedni. nie ma u nich sukcesji apostolskiej, nie ma kultu maryjnego i świętych. nie uznają naszych świętych patronów. a te ich msze. no masakra normalnie. dziki wrzask, taniec, muzyka jak na koncercie. gdzie tu szacunek dla Boga?. powinno się Go wielbić w ciszy i spokoju, w duchu przeżywając Jego obecność.
zdziwieni? przecież tak by właśnie było. Marzena urodzona zarówno w rodzinie pastorskiej jak i polskokatolickiej byłaby przekonana o swojej wyjątkowości. o tym, że w pewien sposób została wybrana przez Boga, który pobłogosławił ją środowiskiem sekowanym za wierność poglądom obcym dominującej większości.
przestańcie więc wywyższać się nad innych tylko dlatego, że jesteście zielonoświątkowcami. róbcie swoje, oddawajcie chwałę Bogu, żyjcie według Jego zasad, ale nie patrzcie na innych gorzej tylko dlatego, że należą do innego Kościoła.
nie zachowujcie się jak szalikowcy, którzy są gotowi się zabić tylko dlatego, że jeden ma na szyi barwy Legii, a drugi barwy Widzewa. chrześcijaństwo to nie walki plemienne.

Boże Narodzenie nie jest wyłacznie własnością katolików

i znów po świętach. tak sobie piszę, może i trochę bez sensu, ale ciągle uwiera mnie fakt, że w odczuciu publicznym te święta są katolickie. że tylko ludzie tego i żadnego innego wyznania obchodzą Boże Narodzenie.
o innych chrześcijanach nie ma ani słowa. zupełnie pomija się luteran i reformowanych, którzy stanowią może nie ważny procent ludności, ale ogromny kawał historii naszego kraju i to pięknej historii, że się tak kolokwialnie wypowiem.
o mniej znanych Kościołach chrześcijańskich to już normalnie nawet słowa nie ma. i nie tylko przy tej, ale i przy każdej innej, możliwej sytuacji.
nie istniejemy. w żadnej przestrzeni publicznej, w żadnym oficjalnym dyskursie. nie ma nas. jesteśmy z Marsa. w końcu Polak to tylko katolik i zapewne nikomu nie zależy, by to myślenie skorygować.
ktoś powie, że powinienem się przyzwyczaić. dać sobie z tym spokój i nie mącić wody jak nie trzeba. ale ja nie dam sobie spokoju. jestem obywatelem tego kraju, płacę podatki, mam takie same prawa i obowiązki jak wszyscy inni. mam też prawo żądać, by inni wiedzieli o moim istnieniu. konkretnie o istnieniu niekatolickich Kościołów, które również obchodzą Boże Narodzenie. chyba nie jest to takie trudne i każdy, w miarę inteligentny orangutan nie powinien mieć kłopotów ze zrozumieniem tego faktu.
to przestaje mnie śmieszyć. zwyczajnie przestaje być zabawne. ile można słyszeć podobnych tekstów do tego jaki usłyszałem w pracy 2 dni przed świętami. "czy jako niechrześcijanin obchodzisz Boże Narodzenie?". że co?, pytam. "no, nie jesteś chrześcijaninem jak my wszyscy, więc czy obchodzisz Boże Narodzenie?". kto im miał powiedzieć, że zielonoświątkowcy są chrześcijanami? w domu tego nie usłyszeli, w szkole też nie. w mediach też nie ma o tym ani słowa. nie dziwne, że miliony Polaków rosną w przekonaniu, że chrześcijanin to tylko katolik. no, ewentualnie jeszcze prawosławny, choć podział "my, chrześcijanie" i "oni, prawosławni" też jest częstą spotykany. i to wszystko dzieje się w Warszawie, gdzie jest taka różnorodność wyznań, że teoretycznie każdy katolik powinien mieć znajomego niekatolika.
dalej będę się awanturował o swoje prawa we wszystkie święta. dalej będę mówił, że jestem takim samym obywatelem jak wszyscy inni i mam prawo do zaznaczenia swojej obecności. ten kraj nie jest tylko katolicki. święta też nie są własnością wyłącznie katolików.

wtorek, 22 grudnia 2009

"cuda" tylko u katolików

w Australii podobno doszło do cudu. w domu zamieszkanym przez katolicką rodzinę ze ściany ponoć wycieka olej. i ten olej rzekomo uzdrawia. cała sprawa zaczęła się w 2006 roku od śmierci 17letniego syna gospodarzy.
matka nazwała swego syna "pośrednikiem między nami, a Bogiem" i wyraziła nadzieję, "Bóg wybrał jej syna do czynienia cudów na ziemi" oraz, że "Watykan szybko beatyfikuje jej syna".
smutne to jest. naprawdę bardzo smutne. nie ma pośredników między Bogiem, a człowiekiem. jest jeden Pośrednik, Syn Boży Jezus Chrystus. skoro ta osoba podaje się za chrześcijankę powinna o tym wiedzieć. jeśli jej nikt nie powiedział od tego ma Biblię, by w niej przeczytać. jeśli nie czyta Biblii to nie ma usprawiedliwienia dla swojego postępowania. pisałem o tym ze dwa posty wcześniej. oczywiście nie miałem pojęcia, że tak szybko będę musiał do tego tekstu nawiązać.
czy ktoś mi wyjaśni dlaczego podobne cyrki zdarzają się tylko i wyłącznie u katolików? czyżby chrześcijanie twardo stojący na gruncie ewangelii byli całkowicie odporni na tego typu "cuda"? czyżby diabeł wiedział, że ich nie będzie w stanie oszukać natomiast katolicy stanowią bardzo łatwy i w sumie bezbronny cel? w końcu wychowani są w wspólnocie, która od wieków przeczy Słowu Bożemu, przeinaczają na każdym kroku. budują swoją wersję zbawienia, a gdy wykazuje sie im niezgodność ze Słowem Bożym podnoszą wrzask jak to są strasznie prześladowani.
kto sieje wiatr ten zbiera burzę. niestety skrajna niewiedza jaka panuje w katolickich środowiskach, niewiedza podsycana zresztą przez duchownych, którzy jak w średniowieczu nie chcą, by wierni wiedzieli zbyt dużo będzie prowadzić do akceptowania takich wydarzeń jako pochodzących od Boga. skutków tego nie muszę chyba przedstawiać.
nieznajomość Biblii nie jest żadnym usprawiedliwieniem. pamiętajcie o tym.

niedziela, 20 grudnia 2009

diabeł niszczy Kościół

Paweł pisał do Tymoteusza. unikaj bezsensownych dyskusji. zwłaszcza między chrześcijanami. są one furtką przez którą wpuszczamy złego. bramą dla konia trojańskiego jakim są próżne spory o sprawy często drugo lub trzeciorzędne. nie mamy tyle czasu, by go marnować. nie mamy tyle sił, by kierować je na rzeczy całkowicie zbędne.
macie pojęcie ile przyjaźni umarło, ile wspólnych akcji upadło tylko dlatego, że ludzie zwący siebie chrześcijanami woleli marnować czas na puste, ideologiczne spory zamiast wspólnie głosić ewangelię. ileż to razy chrześcijanie oddawali pole walkowerem, bo nie mogli się zdecydować czy głoszą Jezusa czy jakiś Kościół. ileż to razy udowadniali sobie swoje, często nic nie warte racje. a zły się cieszył. skakał z radości. upajał się widokiem skłóconych chrześcijan. wiedział, że nic z tego, co zaplanowali im nie wyjdzie. że znowu wygrał.
iluż ludzi mogło nie usłyszeć ewangelii tylko dlatego, że przywódcy kościelni nie mogli się zdecydować, kto będzie "szefem" misji. na czyje konto pójdzie ewentualny sukces. bo co do porażki to nawet jej nie dopuszczali. bo przecież działali pod "bożym namaszczeniem". tylko dziwnym trafem zawsze przeoczyli, że porażka już nadeszła.
diabeł przez puste spory niszczy Kościół. pamiętajmy o tym.

nie mamy prawa decydować

na tym świecie wkurza mnie wiele rzeczy. no taki już po prostu jestem. ale powiedz szczerze. czy nic cię nie wkurza? czy jesteś osobą dla której wszystko jest absolutnie obojętne i bez jakiegokolwiek znaczenia? na pewno nie.
w najnowszym numerze naszego kościelnego periodyku "Chrześcijanin" (o nim jest oddzielny tekst) zamieszczono artykuł "Zakochałem się w niewierzącej dziewczynie". o cóż tu chodzi? ano o fakt, że bohater opowieści jest zielonoświątkowcem, a jego wybranka...katoliczką. dodajmy, że z tradycyjnej, głęboko wierzącej, katolickiej rodziny.
i tu zaczyna się mój sprzeciw. jakim prawem nazywamy katolików niewierzącymi? nie musimy ich tolerować. nie musimy ich lubić. nie musimy się z nimi zgadzać. ale jakim prawem nazywamy ich "niewierzącymi"? bo mają nieco inną wizję chrześcijaństwa niż my? bo nie wierzą tak jak my? bo nie uznają tego, co my? marne wytłumaczenia. rzeczywiście mogą mieć inne rozumienie. może i inne poznanie. może nawet niekoniecznie zgodne z prawdą. ale nie mamy prawa ich obrażać. bo jak to inaczej nazwać? jak nazwać to, co o nich mówimy?
na dzisiejszym kazaniu padła sugestia, że ten numer może być dobrym prezentem dla naszych znajomych by mogli o nas poczytać kim tak naprawdę jesteśmy. i co ja mam zrobić? dać znajomemu katolikowi nasze pismo, w którym przeczyta, że jako osoba chodząca do kościoła katolickiego jest niewierzący? na pewno się ucieszy. i może nawet będzie lepiej na mnie patrzeć. w końcu uświadomię mu, iż całe życie tkwił w błędzie myśląc, że wierzy w Boga.
jakim prawem stawiamy się w roli sędziów? czy mamy prawo arbitralnie decydować kto jest wierzącym, a kto nie? czy nie przypomina wam to innej sytuacji, w której (nie tak znowu dawno) arbitralnie decydowano, że kto jest Żydem ląduje w komorze gazowej? bez żadnego zbędnego wdawania się w żadne zbędne wyjaśnienia. postawmy obok siebie te postawy. katolik czyli niewierzący. Żyd czyli do komory gazowej. czym to naprawdę się od siebie różni?
nie mamy żadnego prawa decydować, kto tak naprawdę jest wierzący, a kto nie. to osobista relacja między Bogiem, a człowiekiem. nie naszą rzeczą jest ocenianie. zresztą wiemy, co o osadzaniu mówi apostoł Paweł. doskonale o tym wiemy jednak w pewnych wygodnych dla nas sytuacjach perfekcyjnie o tym zapominamy. bo tak jest łatwiej. bo my możemy o tym zapominać. inni nie mogą, gdyż wtedy przeinaczają Biblię. a na to też mamy odpowiedni "paragraf". słynne słowa o dodawaniu i odejmowaniu czegokolwiek do Pisma. ale nie martwmy się. to tyczy innych, nie nas. tych "innych", którzy są "niewierzący", bo przypadkiem urodzili się w odmiennej od nas tradycji.
smutno mi się robi, gdy to widzę. smutno, gdyż zatracamy to, co powinno nas charakteryzować. szacunek do wszystkich ludzi. nie piszę już "miłość" gdyż tego nie mogę wymagać. ale szacunek. do każdego. tylko dlatego, że jest człowiekiem. bo najpierw jest się człowiekiem, a dopiero potem pedofilem, nazistą, handlarzem bronią czy gwałcicielem. ale najpierw mamy widzieć człowieka i go szanować tylko z tego powodu, że stworzył go Bóg. tak jak nas. stworzył go do dobrych rzeczy i co najważniejsze na swoje podobieństwo. a my co? od razu szufladkujemy. katolik to znaczy "niewierzący". nie wnikamy w żadne szczegóły. nie interesuje nas, że sprawiamy komuś ból, że wyrządzamy komuś krzywdę. interesuje nas tylko nasze "jedynie słuszne" podejście do sprawy.
niedawno jeden z członków mojego zboru nazwał księdza profesora Milerskiego, prorektora Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej "jakimś klechą". użył tych słów tylko dlatego, że prorektor wygłosił wykład, z którym on za bardzo się nie zgadzał. poza tym ks. Milerski jest luteraninem. w naszym rozumieniu również zapewne "niewierzącym", gdyż oni chrzczą dzieci, nie uznają języków, nie modlą się głośno z podniesionymi rękoma. więc można po nich "pojechać". można ich obrazić.
nie mamy monopolu na zbawienie. nie mamy prawa decydować kto jest wierzący, a kto nie. nie jesteśmy alfą i omegą. zielonoświątkowy nie znaczy "jedynozbawczy".

sobota, 19 grudnia 2009

pieczęć demona

mam takie niejasne wrażenie, że osoby noszące na swojej szyi na przykład medalik jasnogórski noszą jakby pieczęć demona. że są zapieczętowane tym, w co wierzą. przecież to ewidentne nieposłuszeństwo Księdze, którą rzekomo uważają za świętą. Księga ta wyraźnie mówi, że cześć i chwała należą się tylko i wyłącznie Bogu. mówi też ona, że kierowanie jakichkolwiek modlitw do innych istot jest bluźnierstwem i świętokradztwem. że tylko Bóg w Trójcy Jedyny jest godzien naszych modlitw.
jednak w naszym kraju obserwujemy zjawisko , które z punktu widzenia chrześcijaństwa musi napawać ogromnym niepokojem. boża chwała oddawana jest istocie, która w żaden sposób na nią nie zasługuje. jest tylko człowiekiem tak jak my. została wprawdzie wybrana przez Boga do realizacji arcyważnego zadania, ale była tylko naczyniem. pytanie komu oddajemy cześć. stworzeniu czy Stwórcy? odpowiedź narzuca się chyba sama. najgorsze jest, że ludzie nie modlą się do tej, do której myślą, że się modlą. to, co do czego się modlą to demon z piekła rodem. wiem, że słowa mocne, le niestety prawdziwe. i co z tego, że uzdrowienia? nikt przy zdrowych zmysłach nie neguje tych uzdrowień. one po prostu są. tylko, że każda istota nadprzyrodzona może uzdrawiać. każda może się również podawać za anioła światłości. a zadaniem wierzących jest to konfrontować ze Słowem Bożym. czytanie Biblii, modlitwa, stały kontakt z żywym Bogiem i już będziemy wiedzieć, co jest dobrem, a co złem. przecież już Paweł pisał, że choćby anioł z nieba zwiastował wam inną ewangelię niech będzie przeklęty. a tu co mamy? jakaś postać każe się do siebie modlić. każe stawiać kościoły poświęcone jej imieniu. każe stawiać swoje posągi, malować jej obrazy i odbywać pielgrzymki do tych przedmiotów. a ludzie nic. nie tylko zwykli ludzie, ale i wykształceni duchowni, którzy przynajmniej teoretycznie powinni znać Biblię. zresztą zwykłych ludzi też nic nie usprawiedliwia. Słowo Boże jest powszechnie dostępne. nikt nie może się tłumaczyć nieznajomością Biblii. nikt nie może powiedzieć "nie wiedziałem". wszystko co czynimy za życia będzie miało wpływ na nasze losy po śmierci. a nierozpoznanie demona głoszącego fałszywą ewangelię nie będzie żadnym usprawiedliwieniem.

środa, 9 grudnia 2009

czy to dalej sport?

piszę te słowa parę minut przed ostatnią grupową kolejką Ligi Mistrzów. najciekawiej jest w grupie F gdzie wciąż wszystkie drożyny (Rubin Kazań, Dynamo Kijów, Inter Mediolan i FC Barcelona) mają jeszcze szansę na awans.
otóż obawiam się, że UEFA nie dopuści, by znane i dobre ekipy pożegnały się z rozgrywkami już po fazie grupowej. byłoby to przecież zabójcze dla interesu. spadłyby dochody z reklam. zapewne również oglądalność nie byłaby na oczekiwanym poziomie. przecież tu nie chodzi o rozgrywki sportowe, a o zwykły biznes.
mam spore powody, by sądzić, że gdyby na boisku Rubin i Dynamo okazywały się lepsze to sędziowie "zadbają" już o odpowiedni przebieg meczu. taki jest dzisiejszy świat. taki jest sport. nie ma wygrywać najlepszy, a ten z większą kasą, który przyciągnie sponsorów i kibiców.
chciałbym się mylić. chciałbym zobaczyć na boisku tryumf Rubinu i Dynama. chciałbym zobaczyć Inter i FC Barcelonę poza Ligą Mistrzów. ale bardzo w to wątpię. bo nawet jeśli boisko pokaże coś innego zawsze są ci, którzy gwiżdżą. a ostatnie afery w futbolu pokazały, że to nie tylko polska specjalność.
idę oglądac mecz.

niedziela, 6 grudnia 2009

"nie" dla minaretów


Szwajcarzy zdecydowali, że na ich terenie nie będzie można już stawiać minaretów przy meczetach. te, które są oczywiście zostają, natomiast nowych już nie będzie. demokratyczna tradycja Szwajcarów jest tak głęboko zakorzeniona, że nawet sprawy z naszego punktu widzenia kompletnie nieistotne można poddać pod referendum. ta forma społecznego decydowania o czymś jest tam uznawana za podstawowe prawo obywatelskie, a jego wyniki bardzo wysoko cenione, zwłaszcza, że z reguły nie ma tam kłopotów z frekwencją. czyli wynik niemal każdego referendum jest choć trochę miarodajny.
wielu ludzi, wiele organizacji strasznie się oburzyło na ten wynik. zawsze mnie tego typu działania śmieszą, gdyż to tak jakby się oburzać na wynik wyborów. ludzie wybrali. na tym polega demokracja. i nie ma tu się na co oburzać. trzeba to zwyczajnie zaakceptować.
nie ukrywam, że byłem za zakazem. spytacie pewnie czemu? ano temu, że jest to sprawa wyjątkowo drażliwa. minaret nie jest symbolem kultury jak chrześcijański krzyż czy buddyjska pagoda. minaret jest agresywną ekspansją na dany teren. jako budowla z zasady dość wysoka góruje nad okolicą i zdaje się mówić "należycie do mnie". minaret nie jest symbolem pokojowego współistnienia rożnych kultur i religii. jest natomiast wedle słów jednego z tureckich premierów "rakietą wycelowaną w niewiernych".
muzułmanie mają jedną, niestety dość paskudną wadę. oni z reguły nienawidzą niewiernych. bynajmniej nie dlatego, że muzułmanin to zły człowiek. nie, on zwykle nie jest zły. konieczność nienawidzenia niewiernych wyczytał w Koranie, i jako wierny wyznawca religii Księgi stara się ową zasadę wprowadzić w życie. religijny muzułmanin nie zna pojęcia pokojowego współistnienia z sąsiadami niemuzułmanami. nawet jeżeli wydaje się z początku, że akceptuje sąsiada chrześcijanina czy żyda czy buddystę w pewnym momencie zawsze będzie próbował wmówić wszystkim wokół, że tylko islam jest tą prawdziwą religią. i będzie to robił w sposób daleko odbiegający od cywilizowanych form głoszenia swoich poglądów.
myślę, że Szwajcarzy postąpili prawidłowo. gdybym był obywatelem tego kraju prawdopodobnie również głosowałbym tak samo. być może jet to wyraz strachu. ale człowiek ma prawo się bać. ma prawo sądzić, że obcy przybysz nie do końca ma pokojowe zamiary. zwłaszcza, że Szwajcarzy w przeważającej (ok 79%) części są chrześcijanami i widzą, co się dzieje z ich współwyznawcami w wielu krajach islamskich. być może takie głosowanie jest również po trosze elementem zemsty jednak skłaniałbym się ku twierdzeniu, że to samoobrona przed ewentualnymi zachowaniami tego typu w samej Szwajcarii.
radykalni muzułmanie nienawidzący kultury europejskiej, nienawidzą również swoich obrońców. zapewne mają o nich zdanie jakie podobno (brak ostatecznych, wiarygodnych źródeł) Włodzimierz Lenin miał o zwolennikach komunizmu na zachodzie Europy czyli "pożyteczni idioci". nawet ci, którzy dzisiaj tak ochoczo bronią wszelkich praw muzułmanów w Europie w sprzyjających warunkach zostaliby potraktowani jak wrogowie islamu i Proroka.
nie piszę tego pod wpływem jakiejś propagandy. jakiś czas temu poprzez znajomą z dzieciństwa miałem styczność z mniejszością muzułmańską (nie tylko arabską) w Polsce. niestety mam o nich jak najgorsze zdanie. uważam, że stanowią oni zagrożenie dla każdego państwa na terenie którego się znajdują.
gratuluję Szwajcarom dobrego wyboru. mam nadzieję, że do podobnych problemów nie dojdzie w naszym kraju. gdyby jednak doszło mój głos w ewentualnym referendum będzie na "nie".

czwartek, 3 grudnia 2009

koniec świeckiego państwa

kraj, w którym nawet Trybunał Konstytucyjny nie szanuje Ustawy Zasadniczej musi być doprawdy smutnym krajem, w dodatku krajem w którym rządzi strach i władza obawia się ludzi, których teoretycznie absolutnie obawiać się nie powinna.
po co komu dokument zwany Konstytucją skoro nawet sędziowie powołani do jej przestrzegania nie potrafią tego uczynić. nie chcę wnikać dlaczego, bo nie ma to najmniejszego znaczenia. osobiście stawiam albo na prywatne poglądy stojące wyżej niż prawo, albo na wspomniany już tu dziś strach, który zamyka usta nawet najodważniejszym.
kwestia wliczenia oceny z religii do średniej maturalnej jest czymś tak kuriozalnym, że aż trudno znaleźć tu odpowiednie i w dodatku w miarę kulturalne słowa. jest to zwykły, ordynarny skandal. zachowanie godne republiki bananowej (albo jak nazwano Polskę w "Uprowadzeniu Agaty" kartoflanej). państwo oficjalnie przynajmniej świeckie zgina kark przed jednym z Kościołów, który z zasady jest żarłoczny, pazerny, nie uznający żadnych praw innych, a dla siebie domaga się wszystkiego, co tylko można.
świeckie państwo, które powinno stać na straży wszystkich obywateli i tych wierzących (w cokolwiek) jak i tych niewierzących podzieliło młodzież. ta wierząca będzie miała być może wyższą średnią na maturze czyli większe szanse na dostanie się na studia, a ta niewierząca być może będzie się musiała pożegnać z wybranym kierunkiem, gdyż zabraknie im kilku punktów, a być może części punktu, którą to część zagwarantował stopień z religii.
zagrożona może być nawet nasza młodzież. zdarza się bowiem jeszcze (na szczęście coraz rzadziej), że dyrektorzy szkół odmawiają wpisania na świadectwo oceny z religii uzyskanej na katechezie w zborze. najczęstszymi argumentami są zastanawianie czy na świadectwie państwowej szkoły może być stopień z religii innej niż rzymskokatolicka oraz to czy na świadectwo można wpisać stopień uzyskany poza budynkiem szkolnym. są to na szczęście przypadki występujące coraz rzadziej, niemniej też stanowią pewne zagrożenie jeśli chodzi o karierę studencką. bo można nie zdążyć się odwołać przed egzaminami.
smutne orzeczenie. dowodzi coraz agresywniejszego zawłaszczania przestrzeni publicznej przez kościół rzymskokatolicki i spychania instytucji państwa do roli coraz mniej znaczącego lokatora. bo już na pewno nie gospodarza