Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 24 kwietnia 2011

jakie święta, takie chrześcijaństwo

Święta Zmartwychwstania Pańskiego, zwane w skrócie Wielkanocnymi są najważniejszymi świętami w chrześcijańskim kalendarzu liturgicznym. to większość jak myślę wie. są niestety jeszcze osoby, które myślą, że najważniejsze są grudniowe Święta Bożego Narodzenia, ale one nie do końca widocznie znają teologię. fakt, że Jezus się narodził nie załatwia całej sprawy. On musiał jeszcze umrzeć za nasze grzechy i dla naszego zbawienia.
ale tak naprawdę ja nie o tym. w polskiej tradycji tak naprawdę te święta to święta obżarstwa. najważniejsze to usiąść przy stole i się nażreć. wartości duchowe idą w kąt. przecież to tylko jakaś legenda. a tu pełny stół. i z tego trzeba korzystać.
miałem dziś rano taką samą sytuację. wielka awantura, że chcę iść rano do zboru. przecież najważniejsze w tych świętach to nie jakieś tam nabożeństwo tylko poranne śniadanie. ono stanowi sedno tych Świąt, a nie nabożeństwo. a tak poza tym to czemu chcę iść rano, a nie po południu? mówię, że jest nas tak mało, że mamy tylko jedno poranne nabożeństwo. to nie mogę pójść do normalnego kościoła jak wszyscy? tak to wygląda rozmowa na te tematy. i tak jest dwa razy w roku, gdyż sytuacja powtórzy się w grudniu. też będzie wielkie zdziwienie, że w pierwszy dzień Świąt (to też będzie niedziela) chcę iść do zboru zamiast na rodzinne śniadanko. bo grudniowe Święta to też obżarstwo, a nie żadna duchowość.
takie w tym kraju chrześcijaństwo jak obchodzenie wszelkich świąt. płytkie, sztuczne i na pokaz. jednym słowem bardzo smutne.

czwartek, 21 kwietnia 2011

rozważania na święta

zabrzmi pewnie dziwnie, ale to katolicy są o wiele bardziej społeczni niż protestanci. z reguły to katolicy bardziej myślą o biednych, bezdomnych, potrzebujących. nie tylko oczywiście w Polsce, gdzie przewaga katolików jest tak duża, że każde ich działanie będzie bardziej widoczne.
w wielu krajach protestanci hołdują starej kapitalistycznej zasadzie, że każdy jest kowalem własnego losu i każdy powinien się martwić o siebie. a wspieranie biednych tylko ich rozleniwia, bo jak wiadomo biednymi są tylko i wyłącznie z własnej winy. to przecież takie oczywiste.
ostatnio zasadę tę można było zobaczyć w USA, gdzie republikanie, składający się przecież w poważnej części ze starych, protestanckich rodów zagłosowali przeciw planowi Baracka Obamy zażegnania kryzysu. prezydent USA chciał m. in. podnieść podatki najlepiej zarabiającym. to nie mogło się oczywiście spodobać opływającym w kasę republikanom. forsują oni swój program, w którym koszty walki z kryzysem poniosą... no właśnie, jak myślicie, kto poniesie te koszty? bingo, oczywiście, że biedni. obetniemy zasiłki, programy społecznościowe, medyczne i emerytalne. oczywiście, że pieniążki muszą się znaleźć. ale przecież nie w naszych kieszeniach.
wiecie co myślę? oni są przeciwni większej pomocy dla biednych, bo musieliby podnieść im płace. niewielu chciałoby juz pracować za takie grosze, gdyby mieli dostać większe pieniądze od państwa. republikanie nie boją się o państwową kiesę, ale o swoją. więcej pieniędzy dla najbiedniejszych oznaczałoby konieczność podniesienia płac, by ktoś jeszcze chciał pracować. a na to oni nigdy nie pójdą.
wstyd mi za nich. nie powinni nazywać się chrześcijanami. są żądnymi zysku dzikimi bestiami, a nie chrześcijanami. chrześcijanin dba o innych. stara się z nimi dzielić tym, co ma. a nie zagarnia wszystko pod siebie. oczywiście są wyjątki, ale ogólnie tak to niestety wygląda.
zaraz są najważniejsze święta dla chrześcijan. ale nawet wówczas oni nie pomyślą, by się z kimś podzielić. to się nie mieści w ich etyce. etyce, która mówi, że każdy dba o siebie. oni nie oddadzą nikomu swojego płaszcza. nawet, gdy w szafie wisi ich jeszcze dziewiętnaście.

czwartek, 14 kwietnia 2011

fundamentalista to nie chrześcijanin

jestem jak najdalej od wszelkiego fundamentalizmu. bycie fundamentalistą to nienawidzenie tych, co ośmielają się być odmienni od nas. fundamentalista nie widzi w innym człowieka, bliźniego, a jedynie wroga, którego należy albo nawrócić na jedynie słuszną (czyli moją) ideologię/religię, albo przeklnąć, całkiem słusznie posyłając wprost do piekła.
dla fundamentalizmu nie ma miejsca we współczesnym świecie. nie można dopuszczać go do głosu, nie można dawać mu żadnej szansy wzrostu czy rozwoju. nie można również dopuszczać, by zawłaszczył kościoły. mamy głosić miłość, a nie nienawiść. mamy kochać, a nie odrzucać. a fundamentalista nie jest zdolny do miłości. on jest jak akwizytor. ma sprzedać towaru (nawrócić ludzi) tyle ile się da. i nie ma zmiłuj. norma jest najważniejsza. przecież im więcej nawrócę to tym lepszy będę w oczach Boga.
często się mówi, że fundamentalista to dobry chrześcijanin. bo jest radykalny, oddany Bogu. bo każdego dnia jego myśli skupione są właśnie na Nim. ale to nie do końca prawda. zawsze w pewnym momencie wylezie coś, co nigdy nie powinno wyjść. przyjedzie kuzyn katolik, siostrzenica kupi hinduską suknie, sąsiadka powiesi na drzwiach zdjęcie Jana Pawła II.
jestem przeciwny wszelkim fundamentalizmom. z nich zawsze wyrasta nieszczęście. a przecież najważniejsza jest miłość.

zostaliśmy posłani

jako chrześcijanin nie mogę nie przejmować się biedą, wykluczeniem, bezdomnością, rasizmem, przemocą, niesprawiedliwością, prześladowaniami na jakimkolwiek tle. jako chrześcijanin mam obowiązek z tym walczyć. mam takie zjawiska wskazywać, piętnować, walczyć z nimi. jestem szczerze przekonany, że to Bóg zwraca moją uwagę na te rzeczy.
wiem, że bardzo wielu chrześcijan wierzy, że mamy się całkowicie odciąć od świata. że w samotności mamy umacniać swoją więź z Bogiem. mamy dbać o swoją wiarę nie brudząc się światem, gdyż może to nas zaprowadzić jedynie na manowce. osobiście nie uważam, by takie stanowisko było czymś dobrym.
zostaliśmy przecież posłani. mamy nie tylko głosić Dobrą Nowinę, ale również zmieniać ten świat na lepsze. wymaga to od nas wyjścia do ludzi, stanięcia na czele jakiegoś ruchu. rozpoczęcia jakiejś działalności, która może na samym początku nie spodobać się naszym braciom chrześcijanom.
fascynuje mnie działalność Catholic Workers. katolicy księża lub zakonnicy, którzy zrzucają habity i idą pracować wśród zwykłych ludzi, dzieląc się wiarą, nadzieją i trudami. są żywym świadectwem Chrystusa i przyprowadzają masę osób do Boga. mimo iż są katolikami i prezentują obraz chrześcijaństwa, z którym nie mogę się zgodzić, to ich działalność zasługuje na najwyższe uznanie.
nie możemy się zgodzić z tym, że ktoś jest dyskryminowany z powodu nie przystawania do ogólnie obowiązujących schematów. nie możemy się zgodzić, że ktoś jest bezdomny i nie może liczyć na niczyją pomoc. nie możemy się zgodzić, że kolor skóry ma być przepustką do towarzystwa. oczywiście nie możemy również być hipokrytami. skoro sami dyskryminujemy ludzi, którzy nie odpowiadają biblijnemu wzorcowi (choćby homoseksualistów) to jak możemy uczciwie dbać o prawa innych. nie możemy segregować. im pomagamy, a tych sami poniżamy
chrześcijanin powinien być wyczulony na wszelkie przejawy zła i niesprawiedliwości. jesteśmy powołani do tego, by takim rzeczom ostro i zdecydowanie się sprzeciwiać. ale by to robić nie możemy zamykać się w swoich zborach, kościołach i wspólnotach. problemy i sprawy do rozwiązania są na ulicach. i tam musimy wyjść. nie da się zauważyć zła, odwracając od niego wzrok.

republika weimarska

dziś rano w TVP Info poseł Arkadiusz Mularczyk z partii, której nazwa normalnemu człowiekowi przez usta nie przejdzie wyraził opinię, że być może Katarzyna Herbert, wdowa po Zbigniewie została przez kogoś zainspirowana do wystąpienia z protestem w sprawie wykorzystania przez Jarosława Kaczyńskiego fragmentu wiersza jej męża.
w ogóle Mularczyk zdziwił się, że media zajmują się tą sprawą. przecież każdy ma prawo cytować dowolny fragment dowolnego utworu, a zwłaszcza fragment wielkiej literatury, która jak wiadomo jest własnością całego narodu. oczywiście cytować może każdy, ale w celach wzniosłych i uczciwych, a nie podłych, parszywych i bandyckich.. nikt nie ma prawa mieszać narodowego dziedzictwa kulturowego z błotem jak to właśnie uczynił guru Jaruś K. wykorzystywanie wielkiego wiersza równie wielkiego poety do celów bieżącej walki politycznej to przejaw zezwierzęcenia osobników z partii, co to jej nazwy żaden uczciwy człowiek nie jest w stanie wymówić.
wszystko zawłaszczają, wszystko jest ich. pod Smoleńskiem zginęły same pisuary. nie zginął nikt z SLD, Platformy, PSL-u. każda wzmianka o niepisuarowskich ofiarach powoduje natychmiastowy jazgot pisuarowych kundli, że w ten sposób umniejsza się pamięć o ich prezydencie. dobrze mówią "ich", bo nie był to żaden prezydent Polaków, tylko prezydent jednej partii.
w mediach nie mamy już wdowców, wdów ani sierot po politykach innych opcji. bliscy "obcych" zostali skutecznie wyeliminowani z publicznej debaty o katastrofie. nie mogli już znieść tego chamstwa, tej agresji, pogardy wobec wszystkich, którzy ośmielają się mieć inne zdanie niż pisuary. wystarczy zresztą posłuchać Pawła Deresza. jak on się wypowiada, jaką klasę sobą reprezentuje. jeszcze tylko on pokazuje się od czasu do czasu. reszta już dawno uciekła od tego cyrku, w którym wymachuje się sztandarem tej nędznej partyjki jakby od tego zależała przyszłość narodu i w którym to cyrku brylują wdowcy i wdowy po pisiorach. są na każdym kanale w każdym programie. dumni, zadowoleni, pewnie siebie. wymachują pięściami w stronę tych, co mają odmienne zdanie. nazywają ich zdrajcami, zaprzańcami. już nikt nie zakłóci tego jedynie słusznego przekazu o wielkiej tragedii jaka dotknęła pisiorów. nikogo więcej, tylko pisiorów, bo inni się nie liczą, nie mają prawa do pamięci, do uczczenia swych bliskich.
zawłaszczają symbole narodowe. tylko oni mogą się posługiwać biało-czerwoną flagą. tylko oni mogą śpiewać hymn. tylko oni mogą manifestować swoje przywiązanie do polskości. bo inni to tylko zakamuflowana opcja niemiecka. i rosyjsko-niemieckie kondominium.
w takich realiach do władzy doszedł Adolf Hitler. teraz jesteśmy świadkami narodzin jego następcy.

sobota, 9 kwietnia 2011

w telewizji pokazali...

jak czytam w wyborczej czy rzeczpospolitej biadolenia o powrocie palestyńskiego terroru w stosunku do Izraela to nie wiem , to nie wiem czy śmiać się, czy płakać. bo jeśli to jest terror to jak w takim razie nazwać masakrowanie od wielu lat palestyńskich wiosek i osiedli, oczywiście pod nośnym hasełkiem walki z "terroryzmem".
oczywiście o tych masakrach nie usłyszymy nic w niezależnych i wolnych (od rozumu i zdrowego rozsądku) polskich mediach. każdy taki wpis byłby przecież uznany za "antysemityzm". nie zobaczymy zatem zniszczonych domów, skąd spośród gruzów wynosi się kilka czy kilkanaście ofiar. a nawet jak zobaczymy to oczywiście z odpowiednim komentarzem, że to "żywe tarcze" Hamasu lub Fatahu. oczywiście palestyńskich "żywych tarcz" czyli cywilów, którzy otaczają izraelskie instalacje wojskowe już nie zobaczymy. nie na tym przecież polega wolne dziennikarstwo, by pokazywać prawdę. wolne dziennikarstwo polega na tym, że będąc całkowicie bezwolni jeśli chodzi o własne działania pokazujemy tylko i wyłącznie to, czego się od nas wymaga.
nie zobaczymy setek palestyńskich ofiar. nie zobaczymy ludzi umierających na przejściach granicznych, bo żołnierze izraelscy nie mieli ochoty wezwać karetki. nie zobaczymy ludzi umierających w szpitalach, bo Izrael odciął Strefę Gazy od dostaw wszelkich lekarstw poza tabletkami od bólu głowy. za to dalej będziemy karmieni jak to Palestyńczycy są zagrożeniem dla wszelkich istot na tej planecie. i będziemy to kupować. w końcu "ależ, panie, przecież w telewizji pokazali...".

nieprawicowy, ale prawomocny.

w żadnym wypadku nie nadaję się na człowieka prawicy. nie uważam swoich poglądów za jedynie słuszne, nie roszczę sobie prawa, by decydować kto może mieszkać w moim kraju, a kogo należy stąd natychmiast wyrzucić. nie domagam się, by wszyscy byli dokładnie tacy sami jak ja i by moja wersja czegokolwiek była tą jedyną, dopuszczalną. nie zagłuszam innych ludzi tylko dlatego, że mają inne zdanie.
nie uważam, by o wartości człowieka decydowały takie cechy jak rasa, narodowość, wyznanie, pochodzenie społeczne. człowiek jest wartością samą w sobie, a to czy go akceptuję zależy tylko i wyłącznie od jego działań, zachowań i poglądów.

nie segreguję i nie poniżam ludzi tylko po to, by poczuć się lepszymi od nich.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

sekta odrzuconych

każde, najbardziej nawet wytworne miasto ma swój ściek. miejsce, w którym gromadzą się wszelkie organiczne i nieorganiczne odpady. taka jest po prostu rzeczywistość. są rzeczy piękne i są rzeczy brzydkie. tylko, że te brzydkie staramy się za wszelką cenę ukrywać. mimo, iż wszyscy wiedzą, że one istnieją, nikt nie może ich przecież zobaczyć. nie chwalimy się przecież tym, co najgorsze.
zbór to takie bardzo malutkie miasteczko. zwłaszcza zbór kilkusetosobowy. są tam władze, służby porządkowe, nauczyciele. no i poza normalnymi obywatelami (czyli powszechnie akceptowalnymi zborownikami) jest również plebs. tak jak w każdym innym, normalnym mieście.
nie ma? jest. rozejrzyjcie się dokładnie. zaglądajcie w te miejsca, które zwykle na co dzień omijacie. plebs ma to do siebie, że się ukrywa, unika wzroku innych, trzyma się na uboczu.nie wchodzi na główne szlaki w zborze, którymi poruszają się dumni z siebie pastorzy i członkowie zboru.
w każdym mieście są takie miejsca, w których lepiej nie odpowiadać na pozdrowienia. stary, pankowy tekst. niestety aktualny do dziś, w każdych czasach, w każdym miejscu. w każdym zborze są osoby, których lepiej nie pozdrawiać. tak dla własnego bezpieczeństwa. można trafić na czarną listę tych innych, "lepszych". na taką listę trafia się za sam fakt utrzymywania kontaktów z nie do końca tolerowanymi członkami zboru.
w każdym większym zborze jest taka, jak ją nazywam "sekta odrzuconych". grupa, która z różnych względów nie pasuje do społeczności. jaki zbór lubi rozwodników, bezdomnych, ludzi po przejściach, z problemami egzystencjalnymi, byłych alkoholików, ludzi po więzieniach, samotnych z jakiś bliżej nieznanych przyczyn, nie potrafiących się odnaleźć w środowisku wszechogarniających sztucznych uśmiechów i nie mogących znieść obowiązującej w nim programowej hipokryzji oraz grania pod publiczkę? nie przystających do ogólnego wizerunku chrześcijanina jako wiecznie uśmiechniętego, szczęśliwego osobnika ze spiżu bez skazy, potężnego swoją duchowością niczym legendarny generał Walter, co to się kulom nie kłaniał. takich lepiej omijać z daleka. jeszcze pastor uzna, że jestem jednym z nich, a na co mi kłopoty.
mówi się często, ze Kościół to środowisko ludzi, którzy na ulicy mijaliby się pewnie bez słowa, a których połączył Bóg. tylko, że oni dalej mijają się bez słowa, tworzą grupki wzajemnej adoracji, odgradzające się od siebie jakby byli wrogimi kibicami na jednym stadionie. grupki te nie zauważają nikogo poza sobą, pilnie strzegą swojej odrębności, niepowtarzalności i wyjątkowości. będąc w takim kolektywie dobrze znaleźć kogoś, na kogo można spojrzeć z góry, tak dla własnej higieny psychicznej. może niekoniecznie wroga, ale na pewno osobę, na którą można popatrzeć i podziękować Bogu, że nie jest się takim jak on/ona. postawa celnika z Ewangelii? ależ w polskich Kościołach taka postawa jest równie częsta jak pijany wieczorem na warszawskich Szmulkach. "Panie Boże, dziękujemy Ci, że jesteśmy tymi prawdziwie wierzącymi, a nie tymi jak ci katolicy co to nawet nie wiedzą, że mają zasłonięte oczy". "dziękuję Ci, Panie, że mam kochającą żonę i nie jestem jak ten obok po rozwodzie i dzięki temu nie muszę być na uboczu, mogę jawnie i otwarcie chwalić Twoje imię, skoro postawiłeś mnie w tym zborze". nigdy się z tym nie spotkaliście? to chyba nie chodzicie do swoich zborów.
powróćmy do naszej "sekty odrzuconych" (swoją drogą fajna nazwa na kapelę, a skoro był już Zakon Żebrzących...). jak to zwykle bywa ludzie podobni sobie odnajdują się. także i te osoby, odrzucone przez ogół prędzej czy później trafią na siebie.i stworzą własną grupę, niezależnie czy tego chcą, czy też nie.co wtedy pomyśli reszta? zwykle się ucieszy. "o, znaleźli sobie własne towarzystwo, nie musimy już się nimi zajmować. kamień spadł nam z serca". szkoda tylko, że nie na nogę. może wtedy coś by do nich dotarło.
myślisz, że to nie o twoim zborze? to pomyśl raz jeszcze.

niedziela, 3 kwietnia 2011

6 lat temu

dziś szósta rocznica mojego chrztu. warto było. to znaczy nie żałuję. te sześć lat pokazało mi jednak jak wiele jeszcze przede mną. jak wiele mi brakuje. ale cieszę się, że któregoś dnia Bóg stanął na mojej drodze i jestem tu, gdzie jestem.
ta notka nie musi być długa. bo o czym tu niby pisać? kolejny rok z Bogiem u boku. oczywiście nie zawsze było idealnie, ale tak prawdę mówiąc u kogo jest zawsze idealnie? takich ludzi nie ma. wszyscy jesteśmy grzesznikami, ale Bóg i tak nas kocha.