Łączna liczba wyświetleń

środa, 21 stycznia 2009

nowa (bynajmniej nie) nadzieja?

nowa nadzieja, nowe otwarcie. nowa szansa. cały niemal świat w zachwycie pieje nad prezydenturą Baracka Obamy. oczywiście kraj, który chyba najwięcej zyskał na niewolnictwie zasługiwał na czarnoskórego prezydenta w charakterze sprawiedliwości dziejowej. i tylko to jest w tej prezydenturze pozytywne.
tak naprawdę nic się jednak nie zmieni. Stany Zjednoczone dalej będą najbardziej bandyckim krajem na świecie. dalej będą stanowiły największe zagrożenie dla światowego pokoju. dalej będą niszczyc kraje tylko dlaego, że ośmieliły się wybrac prezydenta nie po myśli Waszyngtonu lub wybrały "zły" (czytaj "antyamerykański") sojusz. nic się w tej kwestii nie zmieni. prezydent Barack Obama natychmiast wyśle wojska albo obłoży sankcjami kraj, który zechce obrać choćby nieco inną drogę rozwoju niż tę "wymarzoną" przez Waszyngton. dalej będziemy mieli do czynienia ze "sprawiedliwymi wojnami", "humanitarnymi bombardowaniami" czy też innymi formami zbrodni wojennych tak chętnie stosowanymi przez waszyngtońską administrację przez ostatnich kilkanaście lat. dalej wolny i demokratyczny wybór któregokolwiek z państw może zostać nazwany "zagrożeniem dla demokracji', gdyż nowo wybrany przywódca nie będzie spełniał "amerykańskich standardów" (tzn nie okaże się chętny do współpracy).
ludzie, którzy teraz tak chętnie popierają Obamę na zasadzie "odreagowania" po Bushu dość szybko się na nim przejadą. doskonale przecież pamiętamy jaką euforię po ośmiu latach rządów Busha seniora wywołał wybór Clintona. młody, charyzmatyczny gubernator małego stanu miał być dowodem nowych czasów w Waszyngtonie, a okazał się dość sprawnym kontynuatorem polityki (przynajmniej zagranicznej) poprzedniej ekipy. cel ten jest zawsze taki sam. wszelkimi możliwymi sposobami zapewnić dominację Stanów Zjednoczonych na arenie światowej. tylko o ile w 1992 USA nie miały konkurencji to dziś już tak pięknie nie jest. do gry i to całkiem na poważnie wraca Rosja, o swoje dopominają się Chiny, Indie, Brazylia. dzisiejsza polityka będzie się bardzo różnić od tej sprzed siedemnastu lat. dziś by utrzymać taki prymat będzie się trzeba w pewnym momencie uciec do użycia siły i to na poważną skalę. i Obama jako prezydent USA to zrobi. nawet kosztem ogromnego konfliktu na skalę światową
oczywiście bardzo dobrze, że George Dablju Bush odszedł w niebyt. znakomicie że już go nie ma. niemniej jednak nie można się cieszyć i liczyć na to, że USA zrezygnują z roli "psa łańcuchowego" świata. mają zbyt dużo do stracenia. a Obama jeszcze więcej. następną kadencję. żeby zostać wybranym po raz drugi zrobi wszystko choćby miał pół świata utopić we krwi. jak każdy amerykański prezydent. oni mają to w genach.

Brak komentarzy: