Łączna liczba wyświetleń

środa, 24 lutego 2010

konfidentom mówię stanowczo nie!

rozmawiałem całkiem niedawno (tzn dzisiaj) ze znajomym z Kościoła Ewangelicko-Reformowanego. mówiliśmy między innymi o kwestii małżeństw. jak się nasze Kościoły do tego odnoszą, w jaki sposób wybieramy przyszłego partnera/rkę. czy kwestie wyznaniowe są tu jakoś ważne. czy w jakiś sposób naciska się na ludzi, by wybierali jednak odpowiednich kandydatów.
znajomy stwierdził, że nie chce mnie obrazić, ale wydaje mu się, że w Kościołach takich jak mój przywódcy chcą za bardzo kontrolować życie prywatne swoich podopiecznych.
zastanowiłem się chwilę i niestety przyznałem mu rację.znam ten schemat dosyć dobrze. rzeczywiście próbuje się wpływać na życie osobiste członków zborów, na to z kim się zadają, co robią, co piszą na swoich blogach czy serwisach społecznościowych. tłumaczą to koniecznością dbania o dobre imię. że niby jesteśmy mniejszością, ludzie i tak traktują nas jak sektę więc trzeba pilnować się na każdym kroku, co się robi, co się mówi, by nikomu nie dawać cienia szansy na atak na nas. czyli innymi słowy mamy żyć jak na polu minowym, gdzie każdy nieostrożny ruch grozi śmiercią.
kurwa, to nie tak. to nie jest Kościół, a sekta. jesteśmy zwyczajnymi ludźmi, mamy swoje życie, swoich znajomych, swoje hobby. nie musimy się każdorazowo oglądać przez ramię jak Żyd w czasie okupacji. nie jesteśmy więźniami w naszym kraju.
a, że wiele Kościołów tak się właśnie zachowuje to niestety działa tylko na naszą szkodę. idzie w świat i ludzie mają wrażenie, że coś tu nie gra. i mają rację.
a kwestia donoszenia na innych (czyli swoich znajomych i przyjaciół ) do wyższych instancji typu pastor czy rada starszych to już zwyczajne... (tu wpisz cokolwiek). tak zachowują się ludzie, którzy na co dzień udają naszych przyjaciół, a gdy nadarza się okazja natychmiast idą gdzie trzeba i mówią co (wg nich) trzeba. niestety zachowania takie są bardzo powszechne. nie mam do końca pewności czym to jest spowodowane. czy lojalnością wobec przełożonego, czy podejrzeniem "sprawdzania" przez owego przełożonego, czy chęcią "wykazania się" mogącego na przyszłość przynieść jakieś konkretne zyski. nie wiem. konfident to konfident. taki chwast, ewentualnie kąkol, by być bliżej chrześcijaństwa. wątpię, by taki element miał na tyle odwagi cywilnej, by przyjść do mnie i się przyznać. konfident to z reguły tchórz liczący na opiekę tego, któremu donosi. niczym nie różni się od tych, co donosili na SB.
w końcu jakie to ma znaczenie czy ożenię się z członkinią mojego Kościoła, z baptystką czy ze starokatoliczką? czy to ma wpływ na moje dalsze życie, na moje szczęście? czy fakt, że pójdę z kumplami na piwo wpłynie negatywnie na moje pojmowanie świata, albo wręcz na moje zbawienie? nie sądzę. a z drugiej strony podnoszony argument, że koledzy będą się nabijać, że niby co innego głoszę, a co innego robię jest bezzasadny, gdyż ja takich głupot nie głoszę. nie opowiadam, że alkohol pochodzi od diabła, ani tym podobnych rewelacji.
domagałbym się tylko normalnego życia bez kontroli ze strony czynników kościelnych. jeśli nie można mi tego zapewnić to niestety może trzeba się rozstać.

Brak komentarzy: