Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 5 marca 2013

oblężona twierdza

jestem członkiem Kościoła uważającego sie za Kościół ewangeliczny. wierzę, że trafiłem tu, bo taka była wola Boga względem mojego życia. wiem też, że przynajmniej na razie jest to miejsce dla mnie. gdyby pewnego dnia coś się zmieniło, niewątpliwie bym to odczuł.
nie wszystko jednak, co się w moim Kościele dzieje zyskuje moją akceptację. z jednej strony to chyba pozytywne zjawisko. nie trzeba przecież bezkrytycznie akceptować wszystkiego, co się widzi i słyszy. z drugiej zaś strony, zjawisko, że są rzeczy budzące niepokój nie jest tym, czym można się chwalić.
zauważam, że w Kościołach naszego typu występuje zamykanie się na innych chrześcijan, tych uważanych przez nas za "niepełnowartościowych". bo nie wierzą tak jak my. oczywiście nie jesteśmy jedynym nurtem, który w ten sposób postępuje, ale czy to jest wytłumaczenie?
ktoś powie, że powinniśmy się izolować od katolików, prawosławnych. bo inna teologia, inne rozumienie i interepretacja Biblii, inne podejście do bardzo wielu spraw. o ile mogę się z pewnym wahaniem zgodzić, że kontaktyz katolikami czy prawosławnymi powinny być bardzie oficjalne i kurtuazyjne, o tyle niechętny stosunek do innych protestantów już mnie dziwi. chodzi szczególnie o stosunek do tradycyjnych ewangelików. a cóż oni takiego robią, że zasługują na takie traktowanie? chrzczą dzieci, do swoich duchownych mówią "ksiądz", mają bardziej stonowane nabożeństwa. i to ma być powód takiego, a nie innego ich traktowania? to troche niepoważne. przecież wszyscy jesteśmy protestantami. choć w tej kwestii już od kilkunastu osób osób słyszałem, że nie jako zielonoświątkowcy nie jesteśmy protestantami. osoby te uważają, że tworzymy czwarty (a wg niektórych nawet piąty) nurt chrześcijaństwa. jednak nie możemy zapomnieć, że człowiek od którego tak naprawdę zaczęło się pentakostalne przebudzenie był metodystą. choćby z tego tylko powodu do tradycyjnych ewangelików należy mieć pozytywny stosunek.
rozumiem także argumenty osób trochę negatywnie. w wielu przypadkach osoby doznające chrztu w Duchu Św. zostają usunięte ze swoich dotychczasowych Kościołów. ewangelicka rodzina nie zawsze akceptuje zmianę wyznania. są przypadki, gdy osoba zostająca zielonoświątkowcem zostaje potraktowana jak apostata z ewangelicyzmu. to rzeczywiście niemiłe zdarzenia, które należy ocenić jednoznacznie negatywnie. ale czy mają one być powodem całościowej złej opinii o naszych ewangelickich współbraciach? a czy sami nie jesteśmy bez winy? czy dopuszczanie w naszych zborach do Stołu Pańskiego jedynie osób ochrzczonych w wieku świadomym nie stawia w kłopotliwej sytuacji wielu szczerze wierzących, nawróconych metodystów, reformowanych czy luteran? nieżyjący już niestety znany kalwiński duchowny Lech Tranda, wspominał jak to będąc studentem ChATu, przebywał w Hajnówce w zborze baptystycznym. zżył się z tymi ludźmi, polubił się z wieloma. wszystko było w porządku do czasu nabożeństwa z Wieczerzą Pańską. wtedy dowiedział się, że jest nieochrzczony. nie muszę chyba dodawać, że ta "przygoda" na długo nastawiła go negatywnie do naszego środowiska.
przyznaję, że trudno mi się słucha "my wierzący, a oni ze świata", czyli "my nawróceni, a oni niewierzcy". wiem, podobne sformuowania są zawarte w listach Nowego Testamentu, ale wtedy one miał uzasadnienie. dziś nie mają. cytując klasyka polskiej polityki mogę jedynie zawołać "nie idźcie tą drogą!". nie przenoście realiów sprzed prawie dwóch tysięcy lat na obecną rzeczywistość. doskonale wiecie, że wówczas "świat" to byli poganie otaczający chrześcijan ze wszystkich stron i prześladujący ich na każdym kroku. a dziś nazywacie "światem" wszystkich, którzy nie są członkami waszych Kościołów i nie prezentują waszej wizji chrześcijaństwa. budujecie wokół siebie mur, a potem płacz "bo świat nas nienawidzi". jaki świat? ludzie, którzy uznali, że nie sposób z wami normalnie żyć.
syndrom oblężonej twierdzy to nie najlepszy punkt wyjścia do mówienia ludziom o Bogu.

Brak komentarzy: