Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

sekta odrzuconych

każde, najbardziej nawet wytworne miasto ma swój ściek. miejsce, w którym gromadzą się wszelkie organiczne i nieorganiczne odpady. taka jest po prostu rzeczywistość. są rzeczy piękne i są rzeczy brzydkie. tylko, że te brzydkie staramy się za wszelką cenę ukrywać. mimo, iż wszyscy wiedzą, że one istnieją, nikt nie może ich przecież zobaczyć. nie chwalimy się przecież tym, co najgorsze.
zbór to takie bardzo malutkie miasteczko. zwłaszcza zbór kilkusetosobowy. są tam władze, służby porządkowe, nauczyciele. no i poza normalnymi obywatelami (czyli powszechnie akceptowalnymi zborownikami) jest również plebs. tak jak w każdym innym, normalnym mieście.
nie ma? jest. rozejrzyjcie się dokładnie. zaglądajcie w te miejsca, które zwykle na co dzień omijacie. plebs ma to do siebie, że się ukrywa, unika wzroku innych, trzyma się na uboczu.nie wchodzi na główne szlaki w zborze, którymi poruszają się dumni z siebie pastorzy i członkowie zboru.
w każdym mieście są takie miejsca, w których lepiej nie odpowiadać na pozdrowienia. stary, pankowy tekst. niestety aktualny do dziś, w każdych czasach, w każdym miejscu. w każdym zborze są osoby, których lepiej nie pozdrawiać. tak dla własnego bezpieczeństwa. można trafić na czarną listę tych innych, "lepszych". na taką listę trafia się za sam fakt utrzymywania kontaktów z nie do końca tolerowanymi członkami zboru.
w każdym większym zborze jest taka, jak ją nazywam "sekta odrzuconych". grupa, która z różnych względów nie pasuje do społeczności. jaki zbór lubi rozwodników, bezdomnych, ludzi po przejściach, z problemami egzystencjalnymi, byłych alkoholików, ludzi po więzieniach, samotnych z jakiś bliżej nieznanych przyczyn, nie potrafiących się odnaleźć w środowisku wszechogarniających sztucznych uśmiechów i nie mogących znieść obowiązującej w nim programowej hipokryzji oraz grania pod publiczkę? nie przystających do ogólnego wizerunku chrześcijanina jako wiecznie uśmiechniętego, szczęśliwego osobnika ze spiżu bez skazy, potężnego swoją duchowością niczym legendarny generał Walter, co to się kulom nie kłaniał. takich lepiej omijać z daleka. jeszcze pastor uzna, że jestem jednym z nich, a na co mi kłopoty.
mówi się często, ze Kościół to środowisko ludzi, którzy na ulicy mijaliby się pewnie bez słowa, a których połączył Bóg. tylko, że oni dalej mijają się bez słowa, tworzą grupki wzajemnej adoracji, odgradzające się od siebie jakby byli wrogimi kibicami na jednym stadionie. grupki te nie zauważają nikogo poza sobą, pilnie strzegą swojej odrębności, niepowtarzalności i wyjątkowości. będąc w takim kolektywie dobrze znaleźć kogoś, na kogo można spojrzeć z góry, tak dla własnej higieny psychicznej. może niekoniecznie wroga, ale na pewno osobę, na którą można popatrzeć i podziękować Bogu, że nie jest się takim jak on/ona. postawa celnika z Ewangelii? ależ w polskich Kościołach taka postawa jest równie częsta jak pijany wieczorem na warszawskich Szmulkach. "Panie Boże, dziękujemy Ci, że jesteśmy tymi prawdziwie wierzącymi, a nie tymi jak ci katolicy co to nawet nie wiedzą, że mają zasłonięte oczy". "dziękuję Ci, Panie, że mam kochającą żonę i nie jestem jak ten obok po rozwodzie i dzięki temu nie muszę być na uboczu, mogę jawnie i otwarcie chwalić Twoje imię, skoro postawiłeś mnie w tym zborze". nigdy się z tym nie spotkaliście? to chyba nie chodzicie do swoich zborów.
powróćmy do naszej "sekty odrzuconych" (swoją drogą fajna nazwa na kapelę, a skoro był już Zakon Żebrzących...). jak to zwykle bywa ludzie podobni sobie odnajdują się. także i te osoby, odrzucone przez ogół prędzej czy później trafią na siebie.i stworzą własną grupę, niezależnie czy tego chcą, czy też nie.co wtedy pomyśli reszta? zwykle się ucieszy. "o, znaleźli sobie własne towarzystwo, nie musimy już się nimi zajmować. kamień spadł nam z serca". szkoda tylko, że nie na nogę. może wtedy coś by do nich dotarło.
myślisz, że to nie o twoim zborze? to pomyśl raz jeszcze.

Brak komentarzy: