Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 28 marca 2010

nie mam nic przeciw parytetom, ale...

...nie mają one najmniejszego sensu. one nic nie zmienią. jeden układa listy, ale drugi głosuje. co z tego, że dam baby na pierwsze dwa miejsca jak konserwatywny wyborca (nawet lewicowej partii) zagłosuje na kandydata nr 3 bo to facet. zabierają się do tego od dupy strony jak mawia się na polskiej prowincji. najpierw trzeba przekonać społeczeństwo, że kobieta też coś potrafi, też jest do czegoś zdolna. bo póki to ludzie będą głosować istnieje duże prawdopodobieństwo, że większość wybranych to będą mężczyźni.
ale jest też druga strona medalu. dwukrotnie byłem mężem zaufania w komisji wyborczej. raz w wyborach prezydenckich, a raz w parlamentarnych. i co się okazało. ponad 80% głosów (i to na każdej liście) otrzymywali kandydaci z miejsca pierwszego. ludzie zwyczajnie nie wiedzą kogo wybierać i nie wiedzą kogo wybierają. po prostu otwierają książeczkę na stronie z kandydatami swojej partii i zakreślają numer jeden. po wyjściu z lokalu pewnie nawet nie byliby w stanie powiedzieć na kogo personalnie oddali głos. odpowiedź byłaby "na pierwszego z listy". i w tym pewnie twórcy parytetów upatrują szansę. że skoro na pierwszych miejscach list będą kobiety to nieświadomi niczego wyborcy skreślą je i w ten sposób zwiększy się ilość kobiet w parlamencie. niestety nie jest to najlepszy sposób na zwiększenie ich ilości w Sejmie. zamiast tego potrzebna jest praca od podstaw. promowanie uczestnictwa kobiet w życiu publicznym. tylko to zwiększy faktyczne, uczciwe głosowanie na nie.

Brak komentarzy: